poniedziałek, 15 kwietnia 2019

Z wizytą w Tyńcu

Tą wycieczkę planowaliśmy już rok temu. Wszystko przez to, że Mały raz w roku wyjeżdża na turniej piłkarski do Piekar koło Krakowa. Stamtąd to tylko przepłynąć Wisłę i jest się w Tyńcu. Szkoda przepuścić taką okazję. Poprzednio się nie udało, ale teraz dopięliśmy swego. Co prawda Wisły nie przepłynęliśmy, tylko podążyliśmy autostradą na most.



Najpierw przez kilka chwil na zachwycaliśmy się łabędziami, potem przeżyliśmy lekki szok - skąd tu tylu ludzi. Tyniec zawsze kojarzył mi się z ciszą spokojem, mnichami przenikającymi gdzieś pod murami opactwa, a tu pełny parking, wokół gwar dzieci.



Ponieważ było dość brzydko, szybko schowaliśmy się we wnętrzu opactwa. Najpierw zajrzeliśmy do muzeum. Oprócz wystawy stałej, gdzie prezentowana jest ekspozycja zabytków związanych z historią opactwa, udało nam się zobaczyć bardzo interesującą wystawę czasową "W klasztornym skryptorium" 




Wykupiliśmy też bilety na zwiedzanie opactwa z przewodnikiem. Mieliśmy możliwość wejść tam, gdzie na co dzień przebywają tylko mnisi. Poznaliśmy historię opactwa, zobaczyliśmy mury, które mogłyby nam wiele powiedzieć.

Na koniec wstąpiliśmy do kościoła. Cały czas mówiliśmy Małemu, że to klasztor, co wywoływało u niego pewien niepokój i obawy. Nie wiedzieliśmy o co chodzi. W końcu tuż przed samymi drzwiami Mały zapytał: "A czy w klasztorze ludzie wierzą w tego samego Jezusa co w naszym kościele". Uspokojony, że tak, że mieszka tam ten sam Bóg, a nazwa klasztor sugeruje jedynie to, że modlą się tam zakonnicy raźno podążył za nami. W ten właśnie sposób poszerzył się zasób słownictwa naszego syna.

Młody trochę zawiedziony wycieczką. Ponieważ odwiedziliśmy Tyniec w niedzielę niehandlową, zamknięty był sklepik z pamiątkami i nie mógł sobie zakupić kolejnego znaczka turystycznego do swojej kolekcji. Będzie musiał tam jeszcze wrócić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz