wtorek, 28 kwietnia 2020

Święta w czasie epidemii.

Dziwna to była Wielkanoc. Inna niż wszystkie. Spokojniejsza, wyluzowana, taka domowa.

Pierwszy raz od czasu jak mieszkamy na wsi, nie uczestniczyliśmy w obrzędach Triduum Paschalnego. Zawsze ten czas spędzony w kościele był dla mnie czasem wyciszenia, refleksji i spotkania z Bogiem. Nie potrafię modlić się w domu. Nie oglądam transmisji Mszy Św. Tak już mam, że tylko w murach kościelnych potrafię naprawdę naprawdę odczuć Boską obecność. Jednak w Wielki Czwartek i Wielki Piątek oglądaliśmy z Młodym transmisję nabożeństw z Jasnej Góry.
W Wielką Sobotę - niespodzianka. Strażacy z OSP przywieźli nam księdza, który pobłogosławił świąteczne koszyczki.


 Była też okazja by zobaczyć  sąsiadów, chwilę porozmawiać. Kto mógł przypuszczać, że jednego z nich widzieliśmy już po raz ostatni. I to wcale nie koronawirus zabrał go do lepszego świata :(

W Wielkanocną Niedzielę chłopcy tradycyjnie już na posianej rzeżusze znaleźli słodkości przyniesione przez Zajączka.


Dodatkowo Mały miał w tym dniu urodziny. To już dziewiąte. Dumny przez cały dzień odbierał telefony od rodziny i znajomych. Na szczęście udało nam się zamówić wymarzony mikrofon, bo przecież urodziny bez prezentów nie istnieją. Dostał też puzzle i książkę, które zdążyłam kupić jeszcze przed epidemią i to też bardzo mu się podobało.

W Wielkanocny Poniedziałek urządziliśmy chłopakom taki śmigus - dyngus, że będą go pamiętać dłużej niż kwarantannę. Rano skromnie, lekkie pokropienie na obudzenie. Za to po śniadaniu przygotowaliśmy w ogrodzie stanowiska bazowe z wiadrami pełnymi wody, wybraliśmy rodzaj broni (ja np. miałam konewkę) no i zaczęło się. Zabawa była super, tylko biedny pies biegał między nami i nie wiedział co się dzieje. Do domu wróciliśmy mokrusieńcy. A po południu śmigus - dyngus urządziła nam pogoda.

Odpoczęliśmy w te Święta. Choć z babciami rozmawialiśmy tylko przez telefon, choć nie odbyła się zaplanowana huczna impreza urodzinowa, choć nie mogliśmy iść do kościoła an pojechać w góry, to było dobrze, rodzinnie, spokojnie.

niedziela, 26 kwietnia 2020

Podróż do Lipowa

Oczywiście podróż literacka z Katarzyną Puzyńską w roli przewodnika.

"Motylka" pożyczyła mi mama. Później dokupiłam sobie "Trzydziestą pierwszą". No a skoro już dwie książki serii stały na półce wypożyczyłam "Więcej czerwieni" i zaczęłam czytać.


Generalnie książki są świetne. Wciągająca fabuła, zagadka, której rozwiązania ciężko się domyślić, to naprawdę doskonale skonstruowane kryminały. Jest jednak kilka szczegółów do których po prostu muszę się przyczepić.
Akcja całego cyklu rozgrywa się w małej wiosce Lipowo niedaleko Brodnicy. Sama mieszkam na wsi. Mamy szkołę, kościół, bibliotekę kilka sklepów, remizę strażacką, ale komisariatu policji nie ma chyba w żadnej polskiej wsi. A Lipowo owszem, posiada komisariat, w którym na stałe pracuje 4 policjantów, plus dodatkowo matka komendanta, która nie do dość, że zajmuje się pracą biurową, to jeszcze dokarmia wszystkich ciastem domowej roboty. Jakby tego było mało, to sąsiednia kolonia Żabie Doły też posiada swój komisariat, o czym dowiadujemy się w "Więcej czerwieni". Kolonia to coś mniejszego niż wieś, a jednak ma swoich stróżów prawa. 


Druga rzecz, która troszeczkę mnie irytowała, to znikający bohaterowie. W "Motylku" poznajemy czterech funkcjonariuszy lipowskiego komisariatu. Po przeczytaniu "Łaskuna" dalej nie wiem gdzie podziali się dwaj z nich. A ich perypetie rodzinno-domowe zapowiadały się dość interesująco.


"Utopce" najmniej mnie zainteresowały. Autorka cofnęła nas w czasie aż do roku 84. Daniel i Klementyna muszą rozwikłać zagadkę ofiary krwiożerczego wampira. Nie dla mnie takie klimaty. Natomiast w "Łaskunie" nie podobała mi się nagonka na Podgórskiego. Tak w ogóle liczyłam na to, że jego historia potoczy się jakoś bardziej szczęśliwie, a tak, nie wiadomo czego się dalej spodziewać w tym wątku.


Generalnie, po przeczytaniu sześciu tomów serii mam ochotę na jeszcze, ale muszę poczekać, aż otworzą biblioteki.

Aż pięć z tych książek zgłaszam do wyzwania WyPożyczone

środa, 8 kwietnia 2020

Co robimy w czasie epidemii cz.2

W domu siedzimy już prawie miesiąc. To dla wielu rodzin bardzo trudny czas. My mamy to szczęście, że dysponujemy dość sporym ogródkiem i polami tuż za domem. Chłopcy są wybiegani, grają w siatkówkę, piłkę nożną, pomagają w ogrodzie. Razem z tatą wykonali ogrodzenie naszych grządek, żeby nie zostały zdeptane przez psa.
Również ich charaktery pomagają im przetrwać czas w odosobnieniu. Młodemu zdalne nauczanie bardzo odpowiada. Z kolegami komunikuje się pisząc do nich wiadomości, efekty swej nauki wysyła nauczycielom. Mały również nie tęskni za szkołą, co w jego przypadku wydaje się akurat dziwne. Ale póki co nie drążymy tematu i pozwalamy mu cieszyć się wolnym czasem spędzonym z rodzicami. Musimy go tylko pilnować, żeby za bardzo nie zaprzyjaźniał się z bajkami w telewizji.

A co jeszcze u nas słychać:

1. Pieczemy.
Chleby, bułeczki, drożdżówki, obwarzanki, ciasta i ciasteczka.
To ostatnio ulubiona aktywność Małego. Sam wyszukuje już interesujące przepisy, sprawdza, czy mamy wszystkie składniki, a potem z niewielką pomocą mamy lub taty działa. Mąki ubywa nam w zastraszającym tempie. Chyba znów trzeba będzie zamawiać.





2. Puszczamy samoloty.
Mieszkanie na końcu świata ma swoje dobre strony. Możemy wyjść na pola, pojeździć na rowerze i wypróbować samoloty, które Młody cały rok skleja w Domu Kultury.





Przy okazji zrobiliśmy też dwie palmy świąteczne. Jednak długo nie postały w domu, bo okazało się, że razem z baziami przynieśliśmy jakieś robaczki i palmy musiały wynieść się na taras.



3. Za nami tez pierwsze wiosenne ognisko z kiełbaskami i pieczonymi jabłkami.



4. Gramy w karty i planszówki
W tym tygodniu na stole były: Monopoly, Twoja kolej oraz Amazonia.


5. Działamy twórczo.
Co prawda, jakby pani w szkole nie zadała to tych prac by nie było, ale Mały robił je zupełnie samodzielnie, bez ponaglania, z uśmiechem na twarzy.

Bocian

Eskimos

Wiosna

5. Siejemy rzeżuchę.
Mimo trudnych czasów Mały ma nadzieję, że Zajączek odnajdzie drogę do naszego domu i szykuje dla niego przekąskę.



6. Czytamy.
U Małego kilka różnych książek pozaczynanych.
Zainspirowani czytanką w podręczniku przeczytaliśmy "Ciumkowe historie" Pawła Beręsewicza, które mieliśmy na własnej półce. Bardzo polubiliśmy tą zabawną rodzinkę i na pewno będziemy szukać innych ciumkowych przygód w bibliotece.


"Złota kula" Hanny Ożogowskiej także przypadła mu do gustu. Mimo, że napisała została ponad 50 lat temu przygody Pawła, Bronka i Zulki wciągają Małego. Musiałam mu zademonstrować jak to dawniej dostawało się w szkole po łapach. Dziwi go też swoboda jaką mają bohaterowie - często zostają sami w domu lub znikają na całe dnie w parku wyposażeni przez mamę w kanapkowy prowiant. Ale jak sam przyznał: Fajne to.



Samodzielnie Mały zaczął czytać "Upiorną rodzinkę". Ta książka trafiła do nas po jakiejś wymianie ŚBKów. Mały dzielnie czyta a potem opowiada mi treść. Ja książkę tylko przejrzałam i stwierdziła, że długo nie postoi na naszych półkach - na kolejnej wymianie pójdzie w świat.



Mały bardzo lubi książki obrazkowe, w których trzeba wyszukiwać szczegóły. "Gdzie jest pingwin" kupiłam Młodemu już dawno temu. Nie wzbudziła ona u niego większego zainteresowania. A Mały jest zachwycony.




A ja czytam sobie "Czapkinsa" czyli kolejną książkę o górach. Nie wiem czy Tomka Mackiewicza można nazwać himalaistą. Był strasznie zagubionym i pogmatwanym człowiekiem. Wyszedł z  narkotykowego nałogu, ale całe życie zmagał się z depresją. W górach odnajdywał spokój. Wspinał się sam, bez pomocy Szerpów, a więc nie ryzykował ich życia. 7 razy wracał na Nanga Parbat by w końcu zostać tam na zawsze.



Kiedy wrócimy do normalności - nie wiadomo. Przed nami Święta inne niż wszystkie i urodziny Małego. Ale nie załamujemy się.

Dwie książki z biblioteki zgłaszamy je do wyzwania WyPożyczone.

niedziela, 5 kwietnia 2020

Biuro Detektywistyczne Nr 2

Co można zrobić kiedy przeczytało się już wszystkie książki o przygodach Lassego i Mai i wciąż nam mało?
Należy sięgnąć po serię Biuro Detektywistyczne Nr 2, autorstwa Jorna Liera Horsta i Hansa Jorgena Sandnesa.


Poznajemy tu kolejną parę detektywów: Tiril i Oliwera. Są sąsiadami i mieszkają w małym norweskim miasteczku Elvestad. W poszukiwaniu złoczyńców pomaga im pies Otto. Ich biuro znajduje się w piwnicy ich domu (bliźniaka). Przyjaciele bardzo poważnie podchodzą do każdej sprawy. Gromadzą materiały dowodowe, analizują fotografie, nagrania wideo. Wzorują się na pracy swego wujka, który też jest prywatnym detektywem. Dzieciaki współpracują z lokalna policją, choć ta nie zawsze chce wierzyć ich słowom.


W porównaniu z książkami Martina Widmarka te wydaja się poważniejsze. Przygody detektywów czasem są bardzo niebezpieczne, po prostu pchają się tam, gdzie dzieci nie powinny przebywać. Na szczęście akcja toczy się szybko i te momenty grozy też szybko mijają. 
Książki maja kolorowe obrazki, a na końcu każdej zamieszczono jeszcze dodatkowe zagadki, w postaci wyszukiwania różnych szczegółów na kartach lektury. Mały, choć uwielbia takie zadania, tu nie lubi tego robić bo wymaga to ponownego przekartkowania całej książki.

Dotarliśmy też do innego, nieco większego wydania przygód bohaterów, w której takie zagadki pojawiały się na każdej stronie. I to było fajne.




W sumie przeczytaliśmy już 9 książek serii (nie wszystkie są na zdjęciach):
Operacja Burzowa Chmura
Operacja Człowiek w Czerni
Operacja Podmuch Wiatru
Operacja Zjawa
Operacja Zachód Słońca
Operacja Żonkil
Operacja Mumia
Operacja Reklamówka
Operacja Złoto

Ponieważ wszystkie były z biblioteki zgłaszamy je do wyzwania WyPożyczone.