poniedziałek, 30 lipca 2018

Przeczytane w lipcu

Wakacje to czs, kiedy na czytanie jest znacznie więcej czasu. Młody najchętniej zakopałby się w łóżku i pochłaniał kolejne części "Zwiadowców" Johna Flanagana. Dobrze, że ma jeszcze kolegów, którzy czasem wyciągają go na rower czy na boisko. No ale dziecię wie, że wraz z nadejściem września czytać to będzie już głównie lektury szkolne :( więc korzysta ile może.

Mnie też udało się przeczytać kilka dobrych pozycji, a ponieważ biblioteki na wakacje zwiększają limit wypożyczeń spora porcja książek wciąż czeka na swoją kolej.

Na pierwszy ogień poszła niezwykle wzruszająca biografia Ani Przybylskiej autorstwa Grzegorza Kubickiego i Macieja Drzewickiego.


Zwykle nie interesuję się losami gwiazd, nie czytuję plotkarskich pisemek a i z telewizją jestem ostatnio na bakier. Anię Przybylską znam głównie z serialu "Złotopolscy", który oglądałam będąc jeszcze chyba w szkole średniej. Była dla mnie kolejną aktorką znaną ze szklanego ekranu. Ale podczas czytania tej książki parę łez stoczyło się po mojej twarzy. Za wcześnie odeszła...



Kto powiedział, że jako mama dwóch chłopaków nie mogę czytać książek przeznaczonych dla nastolatek. Kupować raczej nie będę takiej literatury ale wypożyczyć już tak. Przeglądając stosik nowości w naszej bibliotece w moje ręce wpadła niewielka książeczka Agnieszki Tyszki "Siostry Pancerne i pies". Przeczytałam w jeden wieczorów i jeden poranek. To świetna, zabawna opowieść o czterech siostrach o niezwykłych, kwiatowych imionach, z których najstarsza jest już w liceum, a najmłodsza jeszcze w przedszkolu Siostry mieszkają w domu odziedziczonym po prababci z wiecznie nieobecnym tatą, mamą ekolożką i schorowanym psem Paprochem. Mają swoje małe i duże radości i problemy, realizują swoje pasje, kłócą się i godzą na przemian, ale co najważniejsze - w kryzysowej sytuacji trzymają sztamę i odkrywają, że obojętnie co by się wydarzyło siostry zawsze będą RAZEM. Bardzo podobało mi się przesłanie tej książki, mam nadzieję, że moi chłopcy też wkrótce dojdą do takich wniosków.



Według okładki "fani Judi Picoult po prostu pochłoną tę książkę". To się zgadza - przeczytałam dość szybko, gdyż książka jest dość ciekawa, a akcja toczy się bardzo szybko. Jednak autorce troszkę jeszcze daleko do talentu Judi Picoult, która jak dla mnie jest jedną z najlepszych pisarek obyczajowych.

w "Małych cudach" poznajemy Ellen szczęśliwą żonę, matkę trójki dzieci i niezwykle oddaną swojej pracy pracownicę socjalną. W pewien poranek pośpiech i nieuwaga sprawiają, że Ellen ratując krzywdzone dzieci nieumyślnie krzywdzi swoją najmłodszą córeczkę. Momentalnie wpada w pułapkę systemu, który nakazuje jej aresztowanie i zakaz zbliżania się do dziecka aż do momentu wyjaśnienia sprawy. W tym samym dniu na drodze jej matki staje dziesięcioletnia Jenny, która na skutek zbiegu okoliczności zostaje sama w obcym mieście. Kobieta angażuje się w pomoc osamotnionej dziewczynce nie zdając sobie sprawy z tego, jak bardzo będzie potrzebna swojej córce. Zakończenie jak zawsze w tego typu historiach jest szczęśliwe, a sama opowieść może dawać do myślenia - co w życiu jest ważniejsze: służbowe obowiązki czy szczęście rodzinne.

Wszystkie książki zgłaszam do wyzwań  wyzwań Dziecięce poczytania Bonusowe oraz WyPożyczone.

wtorek, 17 lipca 2018

Pojedynek Detektywów

W ostatnim czasie w naszym domu gościliśmy naprawdę wielu detektywów. A wszystko to oczywiście za sprawą książek.

Jako pierwszy swe umiejętności zaprezentował Detektyw Zagadka, bohater trzech książek wydanych przez wydawnictwo SBM. Okazał się bardzo sympatycznym jegomościem, który ma na swoim koncie rozwiązanie wielu tajemniczych spraw.. Odkrył, dlaczego kanarek zegarmistrza Kukułki nie śpiewa i skąd wziął się trzynasty guzik od domofonu, wskazał, kto zjadł ciastka przeznaczone na podwieczorek i odnalazł zaginionego psa Leona. We wszystkich przygodach towarzyszy mu dwójka dzieci: Basia i Bartek, dla których detektyw Zagadka jest wujkiem. Książeczki przeznaczone są dla dzieci, które zaczynają przygodę z samodzielnym czytaniem. Opowiadania są krótkie, a litery duże Mały twierdził, że dałby radę czytać sam, ale mu się nie chce, bo on czyta powoli. Czytaliśmy więc wspólnie i niestety historyjki okazały się dla niego nieco nużące. W większość z nich autorka podaje od razu gotowe rozwiązania - no bo w końcu zagadki rozwiązuje detektyw a nie czytelnik.






Szybko więc zaprosiliśmy do współpracy detektywa Pozytywkę. Ten stał się prawdziwym kumplem Małego i chyba nikomu nie trzeba go przedstawiać. Trochę gamoniowaty, trochę zakręcony, ale rozwiązuje każdą zagadkę, z którą przychodzą do niego dzieci. A na dodatek daje szansę czytelnikowi sprawdzić się w rol detektywa. Małemu udało się rozwiązać większość zagadek. Te które go przerosły przyjmował z wielkim zaskoczeniem, że "to naprawdę tak jest?"




Mamy w domu "Wielką księgę detektywa Pozytywki", która łączy w sobie cztery inne książeczki z jego przygodami. Czytaliśmy sobie co rano po dwie, trzy historyjki, a popołudniami graliśmy w grę wydana przez "Naszą Księgarnię".




Gra, to takie udoskonalone i rozbudowane Memo. Spośród 49 kafelków należy wyszukać te, które są własnością detektywa. Jednak nie wystarczy odnaleźć pary przedmiotów, czasami potrzebne są trzy a nawet cztery jednakowe tabliczki.  Należy jednak uważać na czarny charakter książki czyli detektywa Martwiaka oraz dozorcę  - pana Mietka, gdyż odsłonięcie kafelka z ich podobizną powoduje stratę kolejki. Gra bardzo podoba się obu moim chłopakom a odkrycie zakazanych kafelków powodowało salwy śmiechu

A wieczorami, kiedy Mały już spał, w pokoju obok rozgrywał się prawdziwy "Pojedynek detektywów". Książka Arkadiusza Niemirskiego wypożyczona z naszej wiejskiej biblioteki już dość długo czekała na swoją kolej, a ponieważ Młody ostatnio zaczytany w fantastyce, zabrałam się za nią sama.
Arkadiusz Niemirski dał się poznać jako następca Zbigniewa Nienackiego, kontynuator przygód Pana Samochodzika. I rzeczywiście książka w swej treści bardzo przypomina te o Panu Tomaszu. Tu jednak bohaterem jest Artur Burski, nauczyciel matematyki, który dostaje tajemniczą propozycję wzięcia udziału w niecodziennym pojedynku. Niedaleko zamku w Oporowie odkryto trumnę ze szkieletem i miedzianą tabliczkę z zaszyfrowana informacja o ukrytym skarbie. Tę zagadkę próbuje rozwiązać aż siedmiu śmiałków (w tym dwie kobiety), którzy nie znają się wzajemnie, a  każdy przyjmuje pseudonim detektywa znanego z kina lub literatury. Arturowi, podobnie jak Panu Samochodzikowi w rozwiązaniu zagadki pomaga para licealistów, którzy jak na szesnastolatków są moim zdaniem bardzo dziecinni. Może też liczyć na pomoc swojej sąsiadki, młodej pianistki Joli. Szybko okazuje się, że rozwiązanie zagadki z Oporowa wcale nie jest takie łatwe, tym bardziej, że ktoś próbuje tam nieźle namieszać.




Ponieważ książka okazała się ciekawa, przy najbliższej wizycie w bibliotece wypożyczyłam jeszcze jedną pozycję Arkadiusza Niemirskiego "Testament bibliofila". Okładka podobna, ale inni bohaterowie i całkiem nowa przygoda. Tym razem poszukiwany jest skarb ukryty przez Emanuela Karskiego, architekta pasjonującego się historią. Tuż przed swoją śmiercią zostawił on swoim dzieciom płytkę CD, do której dostępu broni tajemnicze hasło. Trop prowadzi do zamku w Kórniku, jego słynnych dzieł sztuki i białych kruków w bibliotece. Rodzeństwo, które nie pała do siebie sympatią wraz z pomocą detektywa Barbera i 14-letniego Marka zostaje wciągnięte w pewną grę. Nie wiedzą o tym, że spadkiem interesują się też gangsterzy z Francji.



Obie książki dobrze się czyta, choć liczne opisy zamków, odwołania do historii mogą być trochę nużące. Fajnie byłoby zwiedzać zamki w Oporowie i w Kórniku mając w ręku te własnie lektury.

Wszystkie nasze detektywistyczne książki zgłaszam  do wyzwań Dziecięce poczytania Bonusowe oraz WyPożyczone.

czwartek, 12 lipca 2018

Turystyczna Rodzinka

Od kilku lat PTTK organizuje konkurs dla rodzin pt. "Turystyczna Rodzinka".  Ponieważ bardzo lubimy podróżować w zeszłym roku postanowiliśmy po raz pierwszy wziąć w nim udział.

Co trzeba zrobić?
Po pierwsze wysłać zgłoszenie dostępne na stronie www.rodzina.pttk.pl.
Po drugie odbyć tylko 8 rodzinnych wycieczek z czego dwie muszą odbywać się po terenie najbliższej okolicy (gminie, powiatu), dwie na terenie województwa a pozostałe według uznania, ale na terenie Polski.
No i po trzecie pod koniec roku wysłać na adres zarządu PTTK album dokumentujący nasze wojaże.

Nasz zeszłoroczny album wyglądał tak:





Opisaliśmy w nim 16 wycieczek. Czasami podróżowaliśmy wszyscy razem, czasem - zwłaszcza w wakacje tata musiał pracować, wtedy zabieraliśmy ze sobą babcię, dziadka, a nawet sąsiadkę.
Nie wygraliśmy żadnej nagrody, ale po jakimś czasie nasz dzienniczek wrócił do nas a wraz z nim dyplom, odznaki Turystycznej Rodzinki, które z dumą nosimy oraz liczne materiały krajoznawcze,  które już nie raz nam się przydały.


Dzięki Turystycznym Rodzinkom miałam ogromną motywację, żeby stworzyć taki album, który jest dla nas fajną pamiątką.
W tym roku taki dzienniczek też powstanie, choć jeszcze nie wysłaliśmy naszego zgłoszenia (mamy czas do 15 sierpnia). Planujemy podróżować z chłopakami tak długo, aż sami nie uznają, że wyjazdy z rodzicami to obciach. Mamy też nadzieję, że już zaszczepiliśmy w nich miłość do gór, żeglarstwa i zwiedzania różnych zakątków naszego kraju.

piątek, 6 lipca 2018

Matematyka w plenerze czyli ile lat ma drzewo?

Wędrówka po górach to bardzo często wędrówka po lesie. A las to przecież raj dla dzieciaków. Tyle rzeczy do zbierania, podziwiania, dopytywania.

Podczas naszej ostatniej, majowej podróży z ust Małego padło pytanie: Tato, a ile lat ma to drzewo?
No i rozpoczęły się dyskusje. Tata twierdził, że ok. 30, Młody obstawiał 100 lat, a ja patrzyłam tylko jak właśnie na moich oczach powstaje wpis do projektu Matematyka w plenerze.

Z braku jakiegokolwiek przyrządu z miarką drzewo zostało zmierzone "na oko" za pomocą rozstawu palców kciuka i wskazującego, a chłopcy zaczęli szukać ściętych drzew, aby za pomocą liczenia słojów przekonać się ile mają lat.


Szybko okazało się, że drzewo zbliżone do tego, które pierwotnie wskazał Mały ma na pewno ponad 100 lat. Tata musiał więc przyznać rację starszemu synowi.



Zaczęliśmy też szukać najgrubszego drzewa w lesie. te na zdjęciu chłopcy objęli w trójkę, ale znaleźliśmy też takie, które opasaliśmy we czwórkę (tylko wtedy nie miał kto zdjęcia zrobić)


Po powrocie do domu zaczęliśmy jeszcze zgłębiać temat z pomocą genialnej książki Piotra Karskiego "W góry".



Mały policzył, ile lat ma narysowane drzewo, a potem przekonał się jak grube było wtedy, gdy na świat przychodzili kolejni członkowie naszej rodziny.

Książka "W góry" jest niesamowita i pewnie nie raz będziemy do niej wracać, a tymczasem zgłaszamy się do projektu Matematyka w plenerze u Buby z Bajdocji.



środa, 4 lipca 2018

Majówka na Babiej Górze

Dwa ostatnie miesiące roku szkolnego minęły błyskawicznie i pracowicie i dlatego dopiero teraz znajduję czas, by opisać naszą wymarzona od dawna wyprawę na Babią Górę.

Wyruszyliśmy 1 maja, niezbyt wcześnie, dlatego kiedy przybyliśmy na parking w Zawoi nie było już na nim wolnych miejsc. Planowaliśmy zostawić tam samochód na kilka dni więc nie chcieliśmy zaparkować po prostu na ulicy. Na szczęście udało się znaleźć kawałek placu u sympatycznych, miejscowych gospodarzy.


Podejście do schroniska na Markowych Szczawinach nie było długie, ale dość strome. Na dodatek szliśmy z obciążeniem w postaci plecaków wypełnionych ekwipunkiem na kilka dni. Nie musieliśmy się spieszyć i na spokojnie późnym popołudniem dotarliśmy na miejsce.


Schronisko jest nowo wybudowanym obiektem, w miejsce starego, które nie nadawało się już nawet do remontu. W związku z tym warunki lokalowe są tam super. Nam udało się zarezerwować 4-osobowy pokój w tzw studio i mieliśmy łazienkę dzielona tylko z mieszkańcami pokoju obok.

Ale nie przyjechaliśmy tam aby podziwiać schronisko. Wg wcześniej ustalonego planu następnego dnia mieliśmy zdobyć słynny Diablak. Pozostało tylko wybrać trasę. Chłopcy koniecznie chcieli wspinać się Percią Akademików, na której zamontowano łańcuchy i klamry, ja wolałam łatwiejszy, czerwony szlak. Ale jak zawsze byłam w mniejszości. Zdobyliśmy Babią Górę wchodząc najtrudniejszym, ale jakże ciekawym, żółtym szlakiem.


Mały jak zawsze radził sobie doskonale.


Ja już trochę gorzej, ale też dałam radę. Trasa miejscami bardziej przypominała wspinaczkę niż wędrówkę.


Klamry okazały się nie takie straszne.



Po drodze - resztki zimowego śniegu.


 A na szczycie (1725m n.p.m.) straszny wiatr i piękne widoki.


Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy w dalszą drogę. Już na luzie, bez wysiłku zdobyliśmy niższe szczyty: Gówniak, Kępę i Sokolicę, a następnie zielonym szlakiem czyli Percią Przyrodników zeszliśmy do szlaku niebieskiego, który szeroką równą drogą prowadził nas już do schroniska..






Po drodze bawiliśmy się w szukanie figur geometrycznych oczy pisałam już tutaj.




Szukaliśmy też ciekawostek przyrodniczych. Wypatrzyliśmy hubę, dzięcioła, piękne kwiaty. Nie mogliśmy tylko znaleźć okrzynu jeleniego, który jest symbolem Babiogórskiego Parku Narodowego. Jak się później dowiedzieliśmy ta roślina rośnie z dala od szlaków turystycznych i nie kwitnie o tej porze roku.

Następnego ranka przywitała nas piękna, wiosenna pogoda, szybko więc pozbieraliśmy się i wyruszyliśmy na kolejny szlak. Tym razem po dotarciu czerwonym szlakiem do Przełęczy Brona udaliśmy się w kierunku Małej Babiej Góry, później wzdłuż granicy polsko-słowackiej do Żywieckich Rozstajów i stamtąd żółto-czerwonym szlakiem prosto do schroniska. Trasa bardzo przyjemna i ciekawa. Chłopcy zdobyli kolejne punkty do odznaki GOT, myślę, że pod koniec tego sezonu będą już posiadaczami Małej Brązowej.



Widoki z Przełęczy Brona.




Na postoju - zabawy szyszkami. Oto szyszkowa rodzinka stworzona przez Małego.



Tuż po naszym powrocie do schroniska rozpętała się burza. Deszcz lał się strumieniami, padał nawet grad, a my obserwowaliśmy to bezpiecznie z okien naszego pokoju i tylko żałowaliśmy ludzi, którzy w tych warunkach, często z małymi dziećmi zmuszeni byli schodzić w dół.

Wieczorem udało nam się jeszcze odwiedzić Muzeum Turystyki górskiej, które znajduje się w małym domku tuż obok schroniska.


Kolejnego dnia po śniadaniu pożegnaliśmy się z Markowymi Szczawinami i najpierw czarnym, a później niebieskim szlakiem zeszliśmy na parking. Odebraliśmy nasze autko i pojechaliśmy jeszcze zwiedzić pobliskie Muzeum Babiogórskiego Parku Narodowego.


Wokół muzeum chłopcy mieli frajdę biegając boso po ścieżce sensorycznej, a ja podziwiałam górską roślinność.







W środku mogliśmy się przyjrzeć z bliska leśnym zwierzętom i wysłuchaliśmy ciekawych opowieści pani przewodnik.


No to powspominałam sobie. Mogę zacząć się pakować na kolejny nasz górski wypad. Już niebawem wyruszamy na spotkanie z Bieszczadzkimi Aniołami.