wtorek, 19 sierpnia 2014

I znowu w Poraju

Miały być 3 dni, był jeden, ale za to w pełni wykorzystany. Ty razem zawitaliśmy w Poraju, aby spotkać się z Młodym, który przebywa tam na obozie żeglarskim. Synuś przywitał nas już przy bramie, brudny jak nieboskie stworzenie, ale po widać było, że mu się na obozie podoba. Po wypełnieniu urzędowego papierka  i przeglądzie w szafie postanowiliśmy zapewnić chłopakom jakieś atrakcje. Najpierw rozegraliśmy mecz piłki nożnej, wyniku niestety nie pamiętam. Później poszliśmy popływać na rowerku wodnym.

Sterował oczywiście Młody, w końcu jest przeszkolony. 


Takie widoczki podziwialiśmy po drodze. Niestety żadne ze zdjęć nie uchwyciło leszczy pływających jak delfiny, nurkujących kaczek i polującej rybitwy.


Do brzegu dobiliśmy w sama porę, by zdążyć schować się przed deszczem. Na szczęście nie padało długo i mogliśmy wybrać się do lasu.

Takie wrzosowisko chciałabym w swoim ogrodzie.


Leśne jeżyny są dużo smaczniejsze od tych rosnących przy drodze.


Uczyliśmy Małego odróżniać grzyby jadalne od trujących. Niestety zapomniałam zrobić zdjęcie  tym, które trafiły do naszego wiaderka - suszą się już na sznurku.


Po harcerskim obiedzie (pomidorówka i schab z ziemniakami - pyszne) po raz drugi ruszyliśmy do lasu. Tym razem Mały zabrał rowerek i uprawiał kolarstwo przełajowe.


A na koniec mogliśmy zobaczyć Jungi  w akcji.  Dzieciaki pływają na jachtach Optymistach.


Za każdym razem wypływają z przystani i okrążają wyspę z latarnią morską. Byliśmy dumni z naszego syna. Siedzieliśmy na brzegu tak długo, aż nas komendant obozu pogonił.
My wróciliśmy do domu, a Młody do soboty będzie szlifował swe żeglarskie umiejętności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz