czwartek, 4 maja 2017

Na Śnieżniku

Dwa dni temu wróciliśmy z bardzo udanej wycieczki na Słowację, a ja jeszcze nie opisałam naszego świątecznego wypadu w Góry Bialskie.Naszym celem był Śnieżnik (1426m.n.p.m.)

Wyruszyliśmy z domu w wielkanocną niedzielę, zaraz po świątecznym śniadaniu. Ok. 13.00 zaparkowaliśmy w miejscowości Sienna i czerwonym szlakiem ruszyliśmy na szczyt.


Pogoda zapowiadała się naprawdę wiosennie. Przy drodze można było podziwiać mnóstwo leśnych kwiatów. Nie robiłam im zdjęć myśląc, że wyżej będę jeszcze miała mnóstwo okazji. Jakże się myliłam...


Po 40 minutach wędrówki zdobyliśmy Czarną Górę. Chłopcy oczywiście wdrapali się na wieżę widokową. Ja sobie darowałam :)


Szliśmy dalej podziwiając piękne widoki.




Im wyżej  - tym zimniej. Do schroniska dochodziliśmy przy padającym śniegu.


Takie wielkanocne widoki towarzyszyły nam przy kolacji zjedzonej w schronisku.


Szczyt postanowiliśmy zdobyć już rano, licząc na poprawę pogody. Niestety, taki krajobraz zastaliśmy po przebudzeniu.


No ale cóż. Zaopatrzeni w ciepłą herbatę w termosach ruszyliśmy w drogę.



Na samej górze - śnieżyca i mgła. Musieliśmy zmodyfikować trochę nasze  plany i zamiast pętli po czeskiej stronie Masywu Śnieżnika ruszyliśmy w dół w stronę schroniska.






Nieco niżej (i później) warunki pogodowe nie były już tak fatalne, więc spacerowym krokiem zdobyliśmy Mały Śnieżnik.




Na koniec dnia, już pod schroniskiem chłopaki odbyli obiecaną bitwę na śnieżki.
We wtorek rano schronisko opustoszało, byliśmy chyba jedynymi turystami. ale i my o 8.00 musieliśmy opuścić gościnne progi Śnieżnika. Na 10.00 mieliśmy zarezerwowane wejście do Jaskini Niedźwiedziej w Kletnie. Droga nie była długa, ale cóż. W nocy spadło sporo białego puchu, a pługi nie odśnieżają górskich traktów. Musieliśmy dosłownie przecierać szlak, wydeptując wąską ścieżkę w kilkunastu centymetrowej warstwie śniegu.





Do jaskini dotarliśmy sporo przed czasem. Dzięki niebywałej uprzejmości jednego z panów przewodników mogliśmy się napić ciepłej herbaty (rano wyszliśmy zbyt wcześnie, aby dostać wrzątek w schronisku) i wysuszyć buty Małego na kaloryferze.

Jaskinia zrobiła na chłopakach spore wrażenie. Choć grzecznie wędrowali wytyczonym szlakiem i słuchali słów przewodnika, chyba mieli ochotę zagłębić się w nieoznakowane korytarze i jeszcze głębiej poznać tę jaskinię. Ja natomiast nadal nie pamiętam który naciek to stalaktyt, a który stalagmit.



Z jaskini już tylko parę kilometrów dzieliło nas od parkingu. Wracaliśmy na przemian w deszczu i śniegu i czuliśmy niedosyt. Po drodze było jeszcze tyle ciekawych miejsc do zobaczenia. Na pewno wrócimy w te rejony.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz