środa, 8 listopada 2017

Przygody w filharmonii

Cała nasza rodzinka lubi muzykę. I to nie tylko słuchać, ale i tworzyć. Każdy z nas ma jakiś instrument, z którego potrafi wydobywać mniej lub bardziej czyste dźwięki.
Mąż amatorsko gra na gitarze. Nauczył się też grać na trąbce i przez pewien czas należał do orkiestry strażackiej. Jednak trąbka to instrument, który wymaga wielu ćwiczeń i niestety brak czasu i kłopoty ze zdrowiem sprawiły, że wylądowała w czeluściach szafy. Może kiedyś nadejdą dla niej lepsze czasy.
Ja w szkole podstawowej i w liceum śpiewałam w chórze i grałam na flecie prostym. do dziś czasem po niego sięgam,żeby wydobyć jakąś melodię.
Kiedy przeprowadziliśmy się na wieś, odkupiliśmy za grosze pianino. Ładnie wkomponowało się w nasz salon,a mąż umyślił sobie, że wraz z Młodym będą uczyć się grać. Młody wytrzymał rok i stwierdził, że to instrument nie dla niego. Pianino stało, porastało kurzem i kiedy już chcieliśmy je sprzedać, Mały wręcz wykrzyczał nam, że zawsze marzył o tym by nauczyć się grać. Nasz sześciolatek już drugi rok chodzi do studium muzycznego, gra na obie ręce ponad dwadzieścia utworów, czyta nuty, czasem sobie coś komponuje i uwielbia pianino. Na urodziny dostał od nas ukulele, mąż pokazał mu kilka chwytów i Mały już coś tam pobrzdąkuje. A Młody? Nie chwyciło pianino, z gitarą też mu nie wyszło, w końcu stanęło na perkusji. Kupiliśmy używany instrument, znaleźliśmy nauczyciela i coś ruszyło. Wprawdzie bez takiej pasji jak u Małego, za to z talentem. Wszyscy się dziwią, jak my wytrzymujemy takie bębnienie w domu, ale tego da się słuchać, naprawdę.

Skoro wszyscy lubimy muzykę staramy się od czasu do czasu zabierać chłopców na różne koncerty. Wprawdzie trudno jest znaleźć coś, co zainteresuje cała naszą czwórkę i dlatego często się dzielimy i chodzimy parami. Ale czasem się udaje wyjść gdzieś całą rodziną. W zeszłym roku zaryzykowaliśmy i poszliśmy wszyscy na Poranek Noworoczny do NOSPR-u. Baliśmy się, czy Małego nie znudzi tak długi koncert. Na szczęście on świetnie się bawił naśladując dyrygenta lub muzyka grającego na talerzach.

Ciekawe koncerty proponuje też Filharmonia Śląska w ramach cyklu Filharmonia Malucha. Tu co prawda trochę nudzi się Młody, bo koncerty przeznaczone są dla niemowlaków i przedszkolaków, ale póki co wybraliśmy się na 2 takie wydarzenia.
Na pierwszym z nich, jeszcze w zeszłym roku dzieci poznawały instrumenty perkusyjne, na ostatnim - instrumenty dęte blaszane. Schemat koncertu jest zawsze taki sam. Najpierw dzieci słuchają kilku utworów siedząc grzecznie na widowni. Na znak prowadzących wychodzą z rodzicami na scenę, siadają wśród muzyków (których zazwyczaj jest tylko kilku, nie cała orkiestra) i aktywnie biorą udział w dalszej  części koncertu. Po zejściu ze sceny muzycy wykonują jeszcze parę krótkich utworów za zakończenie. Całość to godzinka, w czasie której dzieci naprawdę się nie nudzą.
Najbardziej wytrwali po koncercie mogą wejść jeszcze raz na scenę, zrobić sobie fotki z muzykami lub przymierzyć się do instrumentów.
Na koncerty dzieci mogą przynosić własne instrumenty. Na ostatnim dostały zadanie, by przynieść własnoręcznie wykonany instrument dęty. Nasz ambitny tatuś szybko wygrzebał w czeluściach Internetu instrukcję wykonania fujarki z marchewki. W ruch poszły rozmaite narzędzia i na koncert chłopcy stawili się z takimi oto instrumentami.


Ale koncerty to nie wszystko co oferuje Filharmonia.
Z okazji Międzynarodowego Konkursu Dyrygentów zorganizowano tam dwie ciekawe imprezy, w których wzięliśmy udział.

Muzyczny Escape Room umożliwił nam nie tylko rozwiązywanie muzycznych zagadek, ale także zwiedzenie niedostępnych dla widzów zakątków filharmonii. zadania były cztery. Dwa pierwsze wykonywaliśmy wspólnie z inną trzyosobową rodzinką i wymagały one od nas przede wszystkim spostrzegawczości i logicznego myślenia. Mały świetnie się bawił szukając w salach ukrytych kopert ze wskazówkami. Młody miał okazje popisać się wiedzą. Kolejne zadania wykonywaliśmy już z większą grupą. Wymagały już one większej wiedzy i gdyby nie to, że w grupie trafiła nam się pani muzykolog, byłoby z nami kiepsko. Jednak zabawa była udana. Na koniec otrzymaliśmy na pamiątkę płyty z muzyką, a Mały jako najmłodszy z naszej drużyny mógł zabrać do domu olbrzymią kolorowankę.



Grę miejską "gdzie jest Maestro nazwaliśmy roboczo "lataniem po Katowicach". Do naszej rodzinnej drużyny dołączyła  moja koleżanka z pracy, która dość dobrze zna topografie tego miasta.
Aż do rozpoczęcia gry nie wiedzieliśmy dokładnie co nas czeka. Okazało się, że przed nami 10 kilometrowa trasa, 9 punktów kontrolnych, a na nich zadania - sprawnościowe lub logiczne. 

Szybko okazało się, że przy tak nie sprzyjającej pogodzie nie damy rady zaliczyć wszystkich  zadań. Mały już po pierwszym zadaniu zaczął marudzić - prawdopodobnie zupełnie inaczej wyobrażał sobie tę grę i nic mu nie pasowało. Dlatego do drugiego punktu pobiegli tylko tatuś z Młodym, a trzy inne zaliczyła ekipa ja + Młody + koleżanka. 
A co należało wykonać w poszczególnych punktach?
Oto nasza kolejność.
1. MCK - odgadywanie znanych katowickich miejsc na fotografiach z lotu ptaka
2. Park na Koszutce - ćwiczenia sprawnościowe na placu zabaw - dobrze, że mnie tam nie było :)
3. Teatr Śląski - kalambury - tu popisywał się Mały
4. Kościół Mariacki - odgadywanie symboli religijnych
5. CINiBA - skoki przez skakankę
6. Bulwary nad Rawą - odbijanie piłeczki paletkami
7. Biblioteka Śląska - zadanie z książkami
8. Radio Katowice - test wiedzy i popisy  wokalne Małego
9. Muzeum Historii gitary - szukanie kobzy
W każdym punkcie kontrolnym czekało też dodatkowe pytanie, którego rozwiązanie należało wpisać do krzyżówki po powrocie do filharmonii.






Kiedy zmęczeni i zziębnięci wróciliśmy do filharmonii czekały tam na nas ciepłe napoje i pączki. Nie wygraliśmy gry, ale ją ukończyliśmy z czego jesteśmy bardzo zadowoleni.
Mam nadzieję, że jeszcze nie raz weźmiemy udział w podobnych wydarzeniach.



2 komentarze:

  1. Chyba nie wpadłabym na pomysł zrobienia fujarki z marchewki ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też bym na to nie wpadła - to pomysł męża. Najfajniejsze było to, że przy odpowiednim dmuchaniu ona wydawała całkiem sensowne dźwięki.

    OdpowiedzUsuń