Krystyna Mirek "Słodkie życie" str 418
Pierwszy raz miałam do czynienia z twórczością Krystyny Mirek i nie zawiodłam się. Książkę czyta się lekko i jest niesamowicie optymistyczna. Takie lubię. Kornelia, młoda nauczycielka w liceum jest taką zwyczajną kobietą, która nie wygląda jak modelka, nie trzyma się drakońskiej diety, wciąż czeka na wymarzonego księcia z bajki i ma w sobie wiele ciepła i marzeń. Pewnego dnia nie słyszy budzika wzywającego do porannej pobudki. Chcąc usprawiedliwić jakoś swe spóźnienie do prac postanawia iść do lekarza na profilaktyczne badania i wziąć dzień zwolnienia. Ta wizyta będzie początkiem wielkich zmian w jej życiu. Książkę kupiłam sobie w "Biedronce", dzięki wydaniu kieszonkowemu miała bardzo atrakcyjną cenę. Nie ukrywam, że od tego czasu poluję na inne książki Krystyny Mirek.
Adam Wajrak "Lolek" str 134
Tę książkę czytałam Małemu już po powrocie z wakacji. Myślałam, że moje psie dziecko będzie nią zachwycone, jak każdą książką, której głównym bohaterem jest pies. Ale historia Lolka nie jest zbyt optymistyczna. Ten kudłaty psiak, kiedy nie był jeszcze Lolkiem zaznał ze strony ludzi wiele krzywd. Potem długo błąkał się samotny w okolicach Puszczy Białowieskiej. Dopiero pojawienie się w jego życiu Adama Wajraka i jego żony Nurii zmieniło jego życie na lepsze i pozwoliło odbudować na nowo zaufanie do człowieka.
Książka super, z oczywistym przesłaniem. Brak zachwytów u Małego był spowodowany chyba tym, że nie wyobrażał sobie nawet, że ktoś może w taki sposób traktować zwierzęta. Temat Lolka czasem wraca w naszych rozmowach, na szczęście Mały bardziej pamięta te dobre chwile jego życia.
Cecile Aubry "Bella i Sebastian" str 295
Tą książkę wypożyczyłam już dawno zaciekawiona dobrymi recenzjami filmu, który jakiś czas temu wyświetlano w kinach. Młody książki nie przeczytał, ja jakoś też nie bardzo miałam ochotę tym bardziej, że tylna okładka porównuje tę książkę do "Lassie, wróć", a to nie moje klimaty. Ale w końcu stwierdziłam, że głupio oddać książkę nie zajrzawszy do niej w ogóle. Przeczytałam więc i historia tego niezwykłego psa bardzo mi się podobała. Książka podzielona jest na dwie części. W pierwszej poznajemy proces oswajania Belli przez Sebastiana i jego dziadka Cezara. Mieszkańcy miasteczka maja ją za dziką bestię, która błąka się po górach i chcą ją zgładzić. Jednak cierpliwość i miłość małego chłopca oraz mądrość starego myśliwego sprawiają, że Bella staje się doskonałym opiekunem i przewodnikiem Sebastiana. W drugiej części pojawia się wątek kryminalny. We wsi pojawia się tajemniczy Norbert, który wykorzystując naiwność i łatwowierność Janka, starszego wnuka Cezara zamierza wykorzystać Bellę do przeniesienia przez niebezpieczne góry tajnego dokumentu utrwalonego na mikrofilmie. Na szczęście i ta historia kończy się dobrze, a ja ciekawa jestem filmu na podstawie tej powieści.
Jojo Moyes "Razem będzie lepiej"
461 stron w dwa dni - to chyba mój rekord. No ale o pierwsze są wakacje, po drugie jak dla mnie to wyjątkowa książka.
Jess samotnie wychowuje dwójkę dzieci. Nicky, nastolatek, ma trochę inne niż wszyscy podejście do życia, przez co ciągle wpada w kłopoty. Młodsza córka Tanzie jest niezwykle utalentowana matematycznie i właśnie otwiera się przed nią szansa nauki w prywatnej szkole. Jess chce dla swoich dzieci lepszego życia, więc po dogłębnym przeanalizowaniu sprawy pakuje bagaże i wyrusza w podróż, by Tanzie mogła wziąć udział w olimpiadzie matematycznej. Po niezbyt udanym początku pomocną dłoń wyciąga do nich Ed, który stoi na życiowym rozdrożu.
Książkę czyta się naprawdę dobrze a Jojo Moyes wskoczyła poziom wyżej na liście moich ulubionych autorek.
Dorota Gąsiorowska "Obietnica Łucji" str 400
Dorota Gąsiorowska "Marzenie Łucji" str 432
Dwie dość obszerne książki, które nieco mnie zawiodły.
A zapowiadało się dość ciekawie. Łucja, po nieudanym małżeństwie wyjeżdża z Wrocławia i przyjmuje posadę nauczycielki historii w małym miasteczku. Wkrótce zostaje prawną opiekunką osieroconej dziewczynki i na prośbę jej zmarłej matki rozpoczyna poszukiwania ojca Ani. Dalej akcja toczy się już bardzo skomplikowanie. Nowe postaci mnożą się na każdej stronie, przybywa wątków i czasami nie mogłam się w tym wszystkim odnaleźć. Za długa i trochę nużąca. Ale sam pomysł na książkę w porządku.
Książki zgłaszam do wyzwań wyzwań Dziecięce poczytania Bonusowe oraz WyPożyczone.
piątek, 31 sierpnia 2018
piątek, 17 sierpnia 2018
Lato z Grzegorzem Kasdepke
Pana Grzegorza Kasdepke chłopcy znają nie od dziś - co prawda nie osobiście tylko z jego książek.
Ja zaś, kilka dni przed wakacjami miałam okazję wziąć udział w spotkaniu autorskim z pisarzem. Niestety nie mogłam zabrać na nie chłopców, ale zabrałam ich ulubione książki i nasze egzemplarze "Kuby i Buby" oraz "Co to znaczy" wzbogaciły się o autografy autora.
Samo spotkanie okazało się niezwykle ciekawe. Dzieci, które przybyły na nie do biblioteki zadawały przeróżne pytania, a pan Grzegorz na każde odpowiadał traktując je z należytą powaga. Nawet zwracał się do dzieci używając słów "proszę pana" i "proszę pani". Opowiadał też o tym jak powstawały niektóre jego książki i skąd bierze na nie pomysły.
Po tym spotkaniu postanowiłam uzupełnić naszą listę przeczytanych książek pana Kasdepke.
Z pomocą jak zwykle przyszły mi biblioteki.
"Wczoraj, dzisiaj, jutro" str 48
To dość duża rozmiarowo książka, ale tekstu w niej niewiele - tak na jeden wieczór. Główna bohaterka nie lubi sprzątać swojego pokoju i ciągle odkłada to na Jutro. Ale gdy zaczyna się nowy dzień Jutro nie przychodzi, znów jest Dzisiaj. A gdzie się podziało Wczoraj? W zamyśle autora książka ma przybliżyć dzieciom pojęcia związane z upływającym czasem. Małego trochę zawiodła - za krótka i jakaś taka bez przygód. Ale może on już jest za duży na taką lekturę?
"Ostrożnie! Wszystko, co powinno wiedzieć dziecko, żeby mogło bezpiecznie bawić się w domu" str 69
To książka niezwykle potrzebna i warta polecenia. W 14 krótkich opowiastkach autor opisał chyba wszystkie zagrożenia, jakie mogą czyhać na dziecko w domu. Ostre przedmioty, gorące płyny, zapałki, urządzenia elektryczne - ileż to razy przestrzegałam moich chłopaków kiedy byli jeszcze mniejsi. A tu w bardzo ciekawej formie dzieci dowiadują się jakie mogą być skutki nie słuchania przestróg rodziców. W tej książce to nie dorośli upominają dzieci. To mały Dominik postanawia podzielić się swoim "życiowym doświadczeniem" ze szczeniakiem, którego dostaje od babci. Piesek z uwagą słucha dobrych rad i po swojemu przytakuje chłopcu.
Przy większości rozdziałów Mały wzdychał głośno "Przecież ja to wiem, jestem już duży". Zestresował go jedynie fragment mówiący o zagrożeniach, jakie niesie kuchenka gazowa. W naszym domu nie ma gazu, Mały nie miał więc świadomości jakie niesie ze sobą niebezpieczeństwo. Za to w wakacyjnym domku w Bieszczadach nawet późnym wieczorem wyganiał nas z łóżek, żebyśmy sprawdzili, czy w kuchni gaz jest dobrze zakręcony.
"Niesforny alfabet" str 61
"- Uwaga! - krzyczę. - Alfabet w szeregu zbiórka! Sprawdzamy obecność! A?
- Jestem!
- Ą?
Cisza.
- Ą?!
- Ą gdzieś sobie poszła...
- Jak to "gdzieś sobie poszła"?! - krzyczę rozeźlony. - B?
- Jestem!
- C? D? E? Ę?
- Ę też gdzieś sobie poszła...
- No pięknie! - zgrzytam zębami. - F?
- Jestem!
- G? H? I? J? K? L? Ł? M? N? Ń?...
- Ń poszło szukać Ą i Ę...
- Bez pozwolenia?! - ryczę ze złości. - Niezłe porządki! Dalej! O? Ó?
- Ó już ósmy dzień jest na zwolnieniu...
- P? Q?
- Q to, panie generale, w ogóle rzadko się gdzieś pokazuje...
- Ja mu dam - grożę. - R? S? T? U? W? X? ...
- X obraził się na Y i zniknął...
- Ja mu zniknę! - mamroczę. - Y?...
- Y obraziło się na X i też zniknęło...
- Nie, tego już za wiele! - wybucham. - Z? Ź? Ż?
- Jestem! Jestem! Jestem!
- Czyli na trzydziesci trzy litery aż siedem jest nieobecnych, tak?! - tupię ze złości nogami.
- Tak jest! - odpowiada przetrzebiony alfabet."
To fragment wstępu tej niewielkiej książeczki. Mały już wie, że wstępy są z reguły nudne i nie chce ich czytać. Ale ten tak mu się spodobał, że czytaliśmy go wiele razy i Mały nauczył się go na pamięć. Potem razem odgrywaliśmy przedstawienia - ja byłam autorem - generałem, on wcielał się w rolę poszczególnych literek.
A dlaczego część literek zniknęło? Po prostu: w języku polskim nie rozpoczyna się na nie żaden wyraz. A zamiarem autora było stworzenie króciutkich rozdziałów, z których każda opiera się na wyrazach rozpoczynających się na konkretna literkę (niektóre wyrazy zastąpiono obrazkami). Opowiadania są śmieszne i przyjemnie się je czyta więc polecamy każdemu maluchowi. Nam przy okazji udało się nauczyć całego alfabetu, a do łask wróciła niezbyt lubiana literkowa układanka.
"Z piaskownicy w świat" str 78
To książeczka bliźniaczo podobna do "Niesfornego alfabetu", tylko zamiast kolejnych literek autor wziął na tapetę państwa świata. My ułożyliśmy sobie mapę świata i czytając poznawaliśmy nie tylko kulturę i cechy charakterystyczne dla danego kraju ale także jego położenie. Chciałam tę książkę czytać powoli, nieco dokładniej poznając każdy kraj. Wyszło jak zwykle w tempie ekspresowym, ale mam nadzieję, że jakieś treści w tej małej głowie zostały.
"Przyjaciele" str 229
Ostatnią pozycję przeczytałam sama. To powieść dla dzieci 10 lub 11-letnich, więc dla Małego jeszcze za długie, dla Młodego za dziecinne. A dla mnie w sam raz. To niezwykle optymistyczna powieść o grupie dzieci zamieszkującej jedną kamienicę w Warszawie. Wraz z pojawieniem się w ich domu nowych lokatorów, na podwórku zaczynają się dziać cuda. Na wyschniętym klombie zakwitły żonkile, ponury dozorca pan Franciszek zaczyna się uśmiechać, a lokatorzy stają się dla siebie milsi. Pozytywne nastawienie do świata jednej rodziny zmienia wzajemne relacje wśród sąsiadów.
Współautorką książki jest Mira Stanisławska - Meysztowicz, która zainicjowała w Polsce akcję "Sprzątanie świata". Dlatego w książce nie brak wątków ekologicznych takich jak segregacja odpadów, zaśmiecanie lasu czy porzucanie zwierząt. To naprawdę wartościowa lektura.
Wszystkie książki zgłaszam do wyzwań wyzwań Dziecięce poczytania Bonusowe oraz WyPożyczone.
Ja zaś, kilka dni przed wakacjami miałam okazję wziąć udział w spotkaniu autorskim z pisarzem. Niestety nie mogłam zabrać na nie chłopców, ale zabrałam ich ulubione książki i nasze egzemplarze "Kuby i Buby" oraz "Co to znaczy" wzbogaciły się o autografy autora.
Samo spotkanie okazało się niezwykle ciekawe. Dzieci, które przybyły na nie do biblioteki zadawały przeróżne pytania, a pan Grzegorz na każde odpowiadał traktując je z należytą powaga. Nawet zwracał się do dzieci używając słów "proszę pana" i "proszę pani". Opowiadał też o tym jak powstawały niektóre jego książki i skąd bierze na nie pomysły.
Po tym spotkaniu postanowiłam uzupełnić naszą listę przeczytanych książek pana Kasdepke.
Z pomocą jak zwykle przyszły mi biblioteki.
"Wczoraj, dzisiaj, jutro" str 48
To dość duża rozmiarowo książka, ale tekstu w niej niewiele - tak na jeden wieczór. Główna bohaterka nie lubi sprzątać swojego pokoju i ciągle odkłada to na Jutro. Ale gdy zaczyna się nowy dzień Jutro nie przychodzi, znów jest Dzisiaj. A gdzie się podziało Wczoraj? W zamyśle autora książka ma przybliżyć dzieciom pojęcia związane z upływającym czasem. Małego trochę zawiodła - za krótka i jakaś taka bez przygód. Ale może on już jest za duży na taką lekturę?
"Ostrożnie! Wszystko, co powinno wiedzieć dziecko, żeby mogło bezpiecznie bawić się w domu" str 69
To książka niezwykle potrzebna i warta polecenia. W 14 krótkich opowiastkach autor opisał chyba wszystkie zagrożenia, jakie mogą czyhać na dziecko w domu. Ostre przedmioty, gorące płyny, zapałki, urządzenia elektryczne - ileż to razy przestrzegałam moich chłopaków kiedy byli jeszcze mniejsi. A tu w bardzo ciekawej formie dzieci dowiadują się jakie mogą być skutki nie słuchania przestróg rodziców. W tej książce to nie dorośli upominają dzieci. To mały Dominik postanawia podzielić się swoim "życiowym doświadczeniem" ze szczeniakiem, którego dostaje od babci. Piesek z uwagą słucha dobrych rad i po swojemu przytakuje chłopcu.
Przy większości rozdziałów Mały wzdychał głośno "Przecież ja to wiem, jestem już duży". Zestresował go jedynie fragment mówiący o zagrożeniach, jakie niesie kuchenka gazowa. W naszym domu nie ma gazu, Mały nie miał więc świadomości jakie niesie ze sobą niebezpieczeństwo. Za to w wakacyjnym domku w Bieszczadach nawet późnym wieczorem wyganiał nas z łóżek, żebyśmy sprawdzili, czy w kuchni gaz jest dobrze zakręcony.
"Niesforny alfabet" str 61
"- Uwaga! - krzyczę. - Alfabet w szeregu zbiórka! Sprawdzamy obecność! A?
- Jestem!
- Ą?
Cisza.
- Ą?!
- Ą gdzieś sobie poszła...
- Jak to "gdzieś sobie poszła"?! - krzyczę rozeźlony. - B?
- Jestem!
- C? D? E? Ę?
- Ę też gdzieś sobie poszła...
- No pięknie! - zgrzytam zębami. - F?
- Jestem!
- G? H? I? J? K? L? Ł? M? N? Ń?...
- Ń poszło szukać Ą i Ę...
- Bez pozwolenia?! - ryczę ze złości. - Niezłe porządki! Dalej! O? Ó?
- Ó już ósmy dzień jest na zwolnieniu...
- P? Q?
- Q to, panie generale, w ogóle rzadko się gdzieś pokazuje...
- Ja mu dam - grożę. - R? S? T? U? W? X? ...
- X obraził się na Y i zniknął...
- Ja mu zniknę! - mamroczę. - Y?...
- Y obraziło się na X i też zniknęło...
- Nie, tego już za wiele! - wybucham. - Z? Ź? Ż?
- Jestem! Jestem! Jestem!
- Czyli na trzydziesci trzy litery aż siedem jest nieobecnych, tak?! - tupię ze złości nogami.
- Tak jest! - odpowiada przetrzebiony alfabet."
To fragment wstępu tej niewielkiej książeczki. Mały już wie, że wstępy są z reguły nudne i nie chce ich czytać. Ale ten tak mu się spodobał, że czytaliśmy go wiele razy i Mały nauczył się go na pamięć. Potem razem odgrywaliśmy przedstawienia - ja byłam autorem - generałem, on wcielał się w rolę poszczególnych literek.
A dlaczego część literek zniknęło? Po prostu: w języku polskim nie rozpoczyna się na nie żaden wyraz. A zamiarem autora było stworzenie króciutkich rozdziałów, z których każda opiera się na wyrazach rozpoczynających się na konkretna literkę (niektóre wyrazy zastąpiono obrazkami). Opowiadania są śmieszne i przyjemnie się je czyta więc polecamy każdemu maluchowi. Nam przy okazji udało się nauczyć całego alfabetu, a do łask wróciła niezbyt lubiana literkowa układanka.
"Z piaskownicy w świat" str 78
To książeczka bliźniaczo podobna do "Niesfornego alfabetu", tylko zamiast kolejnych literek autor wziął na tapetę państwa świata. My ułożyliśmy sobie mapę świata i czytając poznawaliśmy nie tylko kulturę i cechy charakterystyczne dla danego kraju ale także jego położenie. Chciałam tę książkę czytać powoli, nieco dokładniej poznając każdy kraj. Wyszło jak zwykle w tempie ekspresowym, ale mam nadzieję, że jakieś treści w tej małej głowie zostały.
"Przyjaciele" str 229
Ostatnią pozycję przeczytałam sama. To powieść dla dzieci 10 lub 11-letnich, więc dla Małego jeszcze za długie, dla Młodego za dziecinne. A dla mnie w sam raz. To niezwykle optymistyczna powieść o grupie dzieci zamieszkującej jedną kamienicę w Warszawie. Wraz z pojawieniem się w ich domu nowych lokatorów, na podwórku zaczynają się dziać cuda. Na wyschniętym klombie zakwitły żonkile, ponury dozorca pan Franciszek zaczyna się uśmiechać, a lokatorzy stają się dla siebie milsi. Pozytywne nastawienie do świata jednej rodziny zmienia wzajemne relacje wśród sąsiadów.
Współautorką książki jest Mira Stanisławska - Meysztowicz, która zainicjowała w Polsce akcję "Sprzątanie świata". Dlatego w książce nie brak wątków ekologicznych takich jak segregacja odpadów, zaśmiecanie lasu czy porzucanie zwierząt. To naprawdę wartościowa lektura.
Wszystkie książki zgłaszam do wyzwań wyzwań Dziecięce poczytania Bonusowe oraz WyPożyczone.
wtorek, 14 sierpnia 2018
Zabawy nad rzeką czyli matematyka w plenerze
Gdyby zapytać chłopaków co bardziej podobało m się w Bieszczadach: górskie wędrówki czy zabawy nad rzeką chyba nie potrafiliby odpowiedzieć na to pytanie. Codziennie słyszeliśmy marudzenie o to, by pójść pomoczyć nogi w Wetlince.
A tam zabawa na całego.
Najpierw puszczanie kaczek na wodzie i liczenie, który kamień pobije rekord odbić od tafli rzeki.
Wstyd się przyznać, ale ja jako jedyna z całej rodziny nie opanowałam tej trudnej sztuki. Niby wiem, że połowa sukcesu to odpowiedni, płaski kamień. Chłopcy uczyli mnie też odpowiedniego zamachu - ale nic z tego. Niekwestionowanym mistrzem w puszczaniu kaczek jest oczywiście tata, którego rekord to 10 odbić. Młody, swoją własną, leworęczną techniką puszcza już nawet 7, a Mały stawia swoje pierwsze kroki w tej zabawie puszczając 3 lub 4 kaczki.
Wizyta nad rzeką to również obowiązkowa budowa tamy lub mostu z kamieni. Mały mógłby się tak bawić do zmroku i za każdym razem miał do nas żal, że nie pozwoliliśmy dokończyć budowli.
Rozstrzygaliśmy też dylematy: czy wieża zbudowana z 5 kamieni może być wyższa od tej, która ma aż 10 kamieni? Niestety nie udało nam się tego sprawdzić w praktyce, ale nawet Mały potrafił sobie wyobrazić kilka rozwiązań tego zadania.
Zabrałam też z domu prostą grę, którą znalazłam w wycinankach, które Mały przyniósł z przedszkola. Składa się ona z 24 kartoników w dwóch kolorach z liczbami od 1 do 12. Zielone kartoniki oznaczają - dodaj, zaś szare - odejmij. Choć instrukcja gry proponowała rozgrywki z wykorzystaniem klocków - my graliśmy kamykami. Każdy ciągnie po kolei kartonik z zakrytego stosu i dobiera lub oddaje odpowiednią ilość kamieni.
Kiedy do gry włączył się Młody padło pytanie: a co z liczbami ujemnymi, przecież gdy masz 4 kamyki, a wylosujesz, że masz odjąć 6 to masz kamykowy dług. Ale Mały chociaż zrozumiał o co chodzi, nie chciał zgodzić się na takie zasady gry.
Myślę, że tę prostą grę matematyczną jeszcze nie raz wykorzystamy, kamyki, patyki, liście są przecież wszędzie.
A tymczasem zgłaszamy się do projektu Matematyka w plenerze.
A tam zabawa na całego.
Najpierw puszczanie kaczek na wodzie i liczenie, który kamień pobije rekord odbić od tafli rzeki.
Wstyd się przyznać, ale ja jako jedyna z całej rodziny nie opanowałam tej trudnej sztuki. Niby wiem, że połowa sukcesu to odpowiedni, płaski kamień. Chłopcy uczyli mnie też odpowiedniego zamachu - ale nic z tego. Niekwestionowanym mistrzem w puszczaniu kaczek jest oczywiście tata, którego rekord to 10 odbić. Młody, swoją własną, leworęczną techniką puszcza już nawet 7, a Mały stawia swoje pierwsze kroki w tej zabawie puszczając 3 lub 4 kaczki.
Wizyta nad rzeką to również obowiązkowa budowa tamy lub mostu z kamieni. Mały mógłby się tak bawić do zmroku i za każdym razem miał do nas żal, że nie pozwoliliśmy dokończyć budowli.
Czasami udawało mi się też wciągać chłopaków w jakieś inne zabawy Na przykład budowanie wieży z kamieni. Trzeba przyznać, że nie jest to łatwe zadanie. Ale satysfakcja z postawienia największej wieży ogromna.
Zabrałam też z domu prostą grę, którą znalazłam w wycinankach, które Mały przyniósł z przedszkola. Składa się ona z 24 kartoników w dwóch kolorach z liczbami od 1 do 12. Zielone kartoniki oznaczają - dodaj, zaś szare - odejmij. Choć instrukcja gry proponowała rozgrywki z wykorzystaniem klocków - my graliśmy kamykami. Każdy ciągnie po kolei kartonik z zakrytego stosu i dobiera lub oddaje odpowiednią ilość kamieni.
Kiedy do gry włączył się Młody padło pytanie: a co z liczbami ujemnymi, przecież gdy masz 4 kamyki, a wylosujesz, że masz odjąć 6 to masz kamykowy dług. Ale Mały chociaż zrozumiał o co chodzi, nie chciał zgodzić się na takie zasady gry.
Myślę, że tę prostą grę matematyczną jeszcze nie raz wykorzystamy, kamyki, patyki, liście są przecież wszędzie.
A tymczasem zgłaszamy się do projektu Matematyka w plenerze.
poniedziałek, 13 sierpnia 2018
Lato w Bieszczadach
Za nami już krótki, tygodniowy, rodzinny wypad w góry. Tym razem postawiliśmy na Bieszczady, gdzie ostatnim razem byliśmy 12 lat temu, dy Młody był jeszcze siedmiomiesięcznym bobasem. Wiele się tam zmieniło od tamtego czasu: przybyło budynków, samochodów, a przede wszystkim turystów. Już znalezienie noclegów dla czteroosobowej rodzinki graniczyło z cudem. Ale udało się.
Zamieszkaliśmy w Smereku, w domu nazwie "Biesy 2", pilnowanym przez 2 wilczaki czechosłowackie.
Od początku nastawialiśmy się na chodzenie po górach. Zaopatrzeni w porządne buty, kurtki i spodnie przeciwdeszczowe nie przestraszyliśmy się zmiennej i niepewnej pogody i już pierwszego dnia pobytu wyruszyliśmy na najwyższy bieszczadzki szczyt - Tarnicę.
Postanowiliśmy rozpocząć wędrówkę z Wołosatego, gdzie ku uciesze Małego podjechaliśmy Autosanem, a zakończyć ją w Ustrzykach Górnych.
Pogoda początkowo jak na zamówienie, ale z czasem na niebie pojawiły sie ciemne chmury.
Na szczycie straszny wiatr i tłumy ludzi. Ciężko było sfotografować krzyż papieski, żeby ktoś nie wchodził w kadr.
Schodząc w dół obserwowaliśmy piękne widoki i pogarszającą się pogodę. Na szczęście oberwanie chmury dopadło nas pod wiatą, więc nie zmokliśmy aż tak bardzo. Należało jednak strasznie uważać na błoto. Górskie dróżki szybko zrobiły się mokre, śliskie i dość niebezpieczne, zwłaszcza dla tych, którzy na szlak wybrali się w sandałach lub w tenisówkach. Niestety byliśmy świadkami akcji GOPRu - ratownicy musieli zwozić z trasy panią, która poślizgnęła się i upadając złamała nogę.
Następnego dnia w ramach odpoczynku dla nóg wybraliśmy się do Przemyśla. Tam na szczęście nie padało. Udało nam się zwiedzić Muzeum dzwonów i fajek oraz Zamek Kazimierzowski. Zajrzeliśmy też do wszystkich kościołów zarówno tych rzymsko-katolickich jaki greko-katolickich. No i jak przystało na kolejarską rodzinę pozachwycaliśmy się wspaniałym dworcem kolejowym. Młody wzbogacił się o trzy nowe znaczki turystyczne.
Trzeci dzień naszego pobytu to kolejna wyprawa w góry. Tuż obok naszego domu rozpoczynał się czerwony szlak, którym przez Fereczatą i Okrąglik doszliśmy na szczyt góry Jasło. Później żółtym szlakiem zeszliśmy do Przełęczy Przysłup. Tym razem zmokliśmy już porządnie. Deszczowe chmury rzadko przepuszczały promienie słoneczne. Mimo wszystko maszerowało nam się całkiem nieźle, choć nogi chlupotały w błocie.
Pod koniec dnia udało się nawet uchwycić parę spaniałych widoków.
Nigdy nie lubiłam książek przyrodniczych i opowieści o zwierzętach, ale pan Adam ma niesamowity dar opowiadania o tym co go pasjonuje, co kocha. Pokazał nam wilki jako niesamowite zwierzęta, których absolutnie nie należy się bać. To człowiek jest dla nich zagrożeniem, a nie na odwrót. Mam nadzieję, że praca naukowców z Puszczy Białowieskiej przyczyni się do tego, że wilków będzie w Polsce o wiele więcej.
Mały wybrał sobie do czytania książkę Agaty Włodarczyk "Psygoda na czterech łapach". To opowieść pisana z perspektywy psa - wilczaka czechosłowackiego o imieniu Diuna, która wraz ze swoimi dwunożnymi przyjaciółmi wyrusza w podróż do Indii. Podróże i pies - nic dziwnego, że Mały strasznie żałował, że nie może tej książki zabrać do domu. Na otarcie łez w ramach pamiątki z wakacji dostał od nas pluszowego wilczka.
Zamieszkaliśmy w Smereku, w domu nazwie "Biesy 2", pilnowanym przez 2 wilczaki czechosłowackie.
Od początku nastawialiśmy się na chodzenie po górach. Zaopatrzeni w porządne buty, kurtki i spodnie przeciwdeszczowe nie przestraszyliśmy się zmiennej i niepewnej pogody i już pierwszego dnia pobytu wyruszyliśmy na najwyższy bieszczadzki szczyt - Tarnicę.
Postanowiliśmy rozpocząć wędrówkę z Wołosatego, gdzie ku uciesze Małego podjechaliśmy Autosanem, a zakończyć ją w Ustrzykach Górnych.
Pogoda początkowo jak na zamówienie, ale z czasem na niebie pojawiły sie ciemne chmury.
Na szczycie straszny wiatr i tłumy ludzi. Ciężko było sfotografować krzyż papieski, żeby ktoś nie wchodził w kadr.
Schodząc w dół obserwowaliśmy piękne widoki i pogarszającą się pogodę. Na szczęście oberwanie chmury dopadło nas pod wiatą, więc nie zmokliśmy aż tak bardzo. Należało jednak strasznie uważać na błoto. Górskie dróżki szybko zrobiły się mokre, śliskie i dość niebezpieczne, zwłaszcza dla tych, którzy na szlak wybrali się w sandałach lub w tenisówkach. Niestety byliśmy świadkami akcji GOPRu - ratownicy musieli zwozić z trasy panią, która poślizgnęła się i upadając złamała nogę.
Następnego dnia w ramach odpoczynku dla nóg wybraliśmy się do Przemyśla. Tam na szczęście nie padało. Udało nam się zwiedzić Muzeum dzwonów i fajek oraz Zamek Kazimierzowski. Zajrzeliśmy też do wszystkich kościołów zarówno tych rzymsko-katolickich jaki greko-katolickich. No i jak przystało na kolejarską rodzinę pozachwycaliśmy się wspaniałym dworcem kolejowym. Młody wzbogacił się o trzy nowe znaczki turystyczne.
Trzeci dzień naszego pobytu to kolejna wyprawa w góry. Tuż obok naszego domu rozpoczynał się czerwony szlak, którym przez Fereczatą i Okrąglik doszliśmy na szczyt góry Jasło. Później żółtym szlakiem zeszliśmy do Przełęczy Przysłup. Tym razem zmokliśmy już porządnie. Deszczowe chmury rzadko przepuszczały promienie słoneczne. Mimo wszystko maszerowało nam się całkiem nieźle, choć nogi chlupotały w błocie.
Pod koniec dnia udało się nawet uchwycić parę spaniałych widoków.
A tak wyglądały moje nogi na trasie.
Na szczęście wszyscy mieliśmy ortalionowe spodnie, więc kiedy zeszliśmy w doliny zdjęliśmy ubłocone ubrania i spokojnie, w miarę czyści mogliśmy udać się na obiad. Zaś w naszym domku gospodarz sam zaoferował nam skorzystanie z pralko-suszarki, za co byliśmy mu bardzo wdzięczni.
Kolejny dzień to znów czas względnego odpoczynku. Postanowiliśmy zafundować sobie przejażdżkę Bieszczadzką Kolejką Leśną. Wybraliśmy krótszą trasę z Majdanu do Balnicy. Kolejka cieszy się ogromną popularnością wśród turystów i usłyszeliśmy, że mieliśmy ogromne szczęście dostać bilety tak od ręki.
Po południu zabraliśmy chłopaków do bacówki Jaworzec, która znajduje się w miejscu nieistniejącej już wsi o tej samej nazwie. To piękne, niezwykle urokliwe miejsce, gdzie czas (bez prądu) płynie inaczej.
Czekając na pyszne zupy wypatrzyliśmy tam na półce grę "Wyrusz z nami" wydaną przez PTTK i rozegraliśmy jedną rundkę. Szkoda, że nigdzie nie można tej gry znaleźć, gdyż jej turystyczno-krajoznawcza formuła bardzo nam se spodobała.
Piątek to znowu wędrówka. Pomyśleliśmy sobie: być w Bieszczadach i nie pokazać chłopakom Połonin to wstyd. Padło na Caryńską, gdyż wydawało nam się, że w jej stronę podąża mniej ludzi. Deszczu nie było, błota sporo, ale w normie, widoki jak zawsze cudne.
Ostatni dzień pobytu chłopcy koniecznie chcieli spędzić na szlaku. Wybraliśmy więc mało uczęszczaną trasę z Łupkowa na Głęboki Wierch. Nie dopatrzyliśmy jednak na mapie tego, że połowa drogi wiedzie asfaltówką, co przy panującym upale było bardzo męczące.
Trochę ochłody dodawała jedynie rzeczka, którą mijaliśmy raz po raz.
W drodze powrotnej odwiedziliśmy schronisko "Koniec świata", które jednak nie zauroczyło nas tak, jak te na Jaworcu. Zobaczyliśmy też stację kolejową w Łupkowie oraz w Nowym Łupkowie gdzie mogliśmy zwiedzić wagony, którymi salonką podróżował Edward Gierek.
A co robiliśmy wieczorami?
Raz udało nam się wysłuchać koncertu dwóch sympatycznych panów, śpiewających nastrojowe, bieszczadzkie piosenki, a tak poza tym to głównie czytaliśmy. Nasi gospodarze udostępnili swoim gościom okazałą biblioteczkę, więc każdy znalazł coś dla siebie.
Mnie wciągnęła książka Adama Wajraka "Wilki"
Nigdy nie lubiłam książek przyrodniczych i opowieści o zwierzętach, ale pan Adam ma niesamowity dar opowiadania o tym co go pasjonuje, co kocha. Pokazał nam wilki jako niesamowite zwierzęta, których absolutnie nie należy się bać. To człowiek jest dla nich zagrożeniem, a nie na odwrót. Mam nadzieję, że praca naukowców z Puszczy Białowieskiej przyczyni się do tego, że wilków będzie w Polsce o wiele więcej.
Mały wybrał sobie do czytania książkę Agaty Włodarczyk "Psygoda na czterech łapach". To opowieść pisana z perspektywy psa - wilczaka czechosłowackiego o imieniu Diuna, która wraz ze swoimi dwunożnymi przyjaciółmi wyrusza w podróż do Indii. Podróże i pies - nic dziwnego, że Mały strasznie żałował, że nie może tej książki zabrać do domu. Na otarcie łez w ramach pamiątki z wakacji dostał od nas pluszowego wilczka.
To co dobre szybko się kończy i po tygodniu musieliśmy wracac do domu. Ale o Bieszczadach jeszcze coś tu napiszę.
A przeczytane na wyjeździe książki zgłaszam do wyzwań Dziecięce poczytania Bonusowe oraz WyPożyczone.
Subskrybuj:
Posty (Atom)