czwartek, 31 sierpnia 2017

Ośmioro dzieci i inni

Kiedy urodził się Młody, wiedziałam, że będziemy mieli drugie dziecko.
Kiedy urodził się Mały, marzyłam o trzecim.
Dziś twierdzę, że dwójka całkowicie mi wystarczy. I wcale nie mam tu na myśli zwiększonych wydatków czy większego bałaganu w domu. Metraż też mamy odpowiedni, spokojnie zmieściłby się jeszcze jeden członek rodziny.
Chodzi o to, że ja mam już dość zamartwiania się o swoje dzieci. Najpierw o to czy urodzi się zdrowe, potem czy nie będzie chorowało, czy sobie czegoś przez przypadek nie zrobi, no i wreszcie dlaczego tak długo nie wraca do domu.
Chylę czoła przed rodzinami wielodzietnymi (ale takimi dla których był to świadomy wybór, poparty tym, że mają odpowiednie warunki na wychowywanie sporej gromadki) i po cichu im zazdroszczę.

Na szczęście moi chłopcy nie przejawiają większej chęci posiadania dodatkowego rodzeństwa, wystarcza im własne towarzystwo. Chętnie jednak czytają książki o przygodach "dużych rodzinek"

W te wakacje nasze wieczorne czytanie zdominowały pozycje norweskiej pisarki Anne - Cath Vestly.
To dość grube książki, których z radością słuchali obaj moi synowie.


Opowiadają o przygodach dość niezwykłej rodzinki. Mama, tata i ich ośmioro pociech w wieku od 2 do 12 lat mieszkają początkowo w dwupokojowym mieszkanku w bloku. Gdy odwiedza ich babcia musi spać na szafkach kuchennych. Ciasnota, brak wymyślnych zabawek, a nawet brak łazienki wcale nie utrudniają życia tej rodzince. Nikt tu nie marudzi, każdy dba o porządek, a rodzice starają się zapewnić dzieciom jak najwięcej atrakcji takich jak wakacje nad morzem ze spaniem w ciężarówce.
Z czasem tacie udaje się załatwić przeprowadzkę do małego domku w lesie. Teraz dzieci mają dalej do szkoły, ale więcej miejsca do zabawy. Może z nimi zamieszkać na stałe babcia i pies Rurek.
Na stronie wydawnictwa "Dwie siostry" znalazłam informację, że jest to najweselszy domek w całej Norwegii. Mam nadzieję, że wydawnictwo wyda całą liczącą sobie 9 tomów kolekcję. My dwa pierwsze wypożyczyliśmy z biblioteki. Czwarty Mały wypatrzył w księgarni i stwierdził, że musi go mieć. Czeka więc na swoją kolej na półce, a ja planuję zakupić trzecią część przygód ośmiorga dzieci.


Książki zgłaszam do wyzwań Powrót do dzieciństwaWyPożyczoneCzytam, ile chcę.

środa, 30 sierpnia 2017

Twórczość Marcina Szczygielskiego

Do książek Mariusza Szczygielskiego znajoma bibliotekarka namawiała nas prawie rok, ale że Młody
lubi czytać książki seriami, zawsze decydował się na coś ze swoich ulubionych kolekcji. Wraz z nadejściem wakacji daliśmy się skusić na te wielokrotnie nagradzane pozycje. Młody jeszcze do nich nie sięgnął, ale ja już tak. I nie zawiodłam się.



"Czarny Młyn" trochę straszy ponurą, szarą okładką. Rzeczywistość, którą odnajdujemy w środku też nie jest kolorowa. Mała, zaniedbana, zapomniana przez wszystkich wieś Młyny, w której nie uprawia się pól ani nie hoduje zwierząt. Po pożarze i zamknięciu spółdzielni większość jej mieszkańców opuściła swe domy. Zostają nadpalone ruiny dawnego młyna, w których pewnego dnia zaczynają się dziać różne dziwne rzeczy. Narratorem powieści jest jedenastoletni Iwo. I to właśnie on, jego koledzy i niepełnosprawna młodsza siostra muszą stawić czoło niebezpieczeństwu i uratować zagrożona wieś.
Choć książka ma w sobie sporo fantastyki, a ja nie przepadam za tym gatunkiem, czytało się ją bardzo dobrze. Jest naładowana pozytywną energią, którą można czerpać z niej całymi garściami.

Druga przeczytana przeze mnie książka "Arka czasu" porusza tematykę II wojny światowej, lecz w zupełnie inny sposób niż w innych znanych mi powieściach. Wojna stanowi tu tylko tło dla opowieści o tym, co w życiu najważniejsze. Dziewięcioletni Rafał mieszka w Dzielnicy. Pewnego dnia Dziadek postanawia,że będzie bezpieczniejszy po drugiej stronie muru i za cenę swoich skrzypiec, którymi zarabia na życie, ułatwia chłopcu przejście na drugą stronę. Jednak nie wszystko kończy się tak jak powinno i chłopiec musi ukrywać się w opustoszałym warszawskim Zoo. Tam z pomocą nastoletnich przyjaciół musi na nowo budować swój świat i troszczyć się o toby przeżyć.
W tej powieści również pojawia się wątek fantastyczny. Mały Rafał lubi czytać i pewnego dnia w jego ręce trafia "Wehikuł czasu" Herberta George'a Wellsa. Książka ta tak bardzo wpływa na wyobraźnię chłopca, że pewnego dnia znajduje w Zoo maszynę do podróżowania w czasie i przenosi się do naszej współczesności. Ta wyprawa ratuje mu życie.


Ciężko porównywać te książki ze sobą, każda jest inna, ale obie wywarły na mnie duże wrażenie. Mam nadzieję, że Młodemu też się spodobają.


Książki zgłaszam do wyzwań Powrót do dzieciństwaWyPożyczoneCzytam, ile chcę.

wtorek, 22 sierpnia 2017

"Wyjątkowa planeta"

chyba każdy rodzic lubi książki dla dzieci, które pod postacią interesującej fabuły niosą ze sobą edukacyjne treści. Ja lubię. Nie przepadam za to za leksykonami i encyklopediami dla dzieci. Do tego typu książek zaglądamy tylko wtedy, gdy chłopców nurtują jakieś pytania, na które rodzice nie za bardzo potrafią mądrze odpowiedzieć.

Jakiś czas temu Mały wyruszył do biblioteki razem z tatą i przyniósł książkę, której okładka sugerowała kolejna bajkę o zwierzątkach dla maluchów. Te infantylne ilustracje i głupiutkie zwierzaki, którym przytrafiają się różne dziwne historie są bardzo lubiane przez mojego syna. Książka odleżała więc kilka tygodni na półce, a kiedy już po nią sięgnęliśmy bardzo się zdziwiłam.




Autorką "Wyjątkowej planety" jest znana nam już z innych publikacji p. Małgorzata Strękowska - Zaręba. Tytułowe liski są oczywiście bardzo głupiutkie, ale mają mądrą babcię, która nie gniewa się zbytnio na swe wnuczęta, przebacza wszystkie psoty, pomaga naprawić zniszczenia oraz cierpliwie tłumaczy trudne dla dzieci tematy.



Część informacji zawartych w książce nie była już dla Małego nowością. Wiedział już, że koniec świata nie istnieje, bo przecież Ziemia jest okrągła. Wiedział, że krąży wokół Słońca, które tak naprawdę jest gwiazdą. Śmiał się, kiedy liski za namową żabki Zuzi usiłowały wyparować, żeby znaleźć się w przestrzeni kosmicznej. ale już zagadnienia związane z grawitacją i wnętrzem Ziemi były dla niego nowością. Posługując się naszym modelem przypomnieliśmy też sobie, jak to się dzieje, że na Ziemi jest dzień i noc oraz zmieniają się pory roku. Przydała nam się też mała latareczka zakupiona przez babcię, która z powodzeniem zastępowała Słońce.



Polecam tę książkę wszystkim dociekliwym dzieciakom i zgłaszam do wyzwań Powrót do dzieciństwaWyPożyczoneCzytam, ile chcę.

Anna Klejzerowicz "Medalion z bursztynem"

Z twórczością Anny Klejzerowicz miałam okazje zapoznać się jakiś czas temu czytając "Listy z powstania". Niedawno sięgnęłam po jej kolejną powieść "Medalion z bursztynem".


To historia taka jaka lubię: tajemnica rodzinna, przenikanie dwóch światów: tego współczesnego i tego dawnego, śledztwo detektywistyczne. A wszystko zaczyna się od tego, jak podczas porządkowania mieszkania po babci Ewa znajduje ukrytą kopertę, a w niej stary naszyjnik z bursztynem oraz list adresowany do jaj mamy. Przy pomocy męża postanawia odnaleźć swoje korzenie, nie wiedząc że historia jej rodziny przeplata się ze zbrodnią z przed lat.
Więcej nie zdradzę, a kto lubi takie klimaty powinien koniecznie przeczytać.
Książkę zgłaszam do wyzwań: WyPożyczoneCzytam, ile chcęZatytułuj się

niedziela, 20 sierpnia 2017

Powrót do przeszłości

Zgodnie z obowiązującą jeszcze podstawą programową pod koniec VI klasy na lekcjach historii Młody uczył się o czasach PRL-u. Pomogły mu w tym książeczki wydawnictwa MAC z serii "Gdy rodzice byli dziećmi".


W założeniu seria ta będzie liczyć 6 części. Na razie wydano trzy, które już mamy i czekamy na resztę.


W tych niewielkich książeczkach zawarto nie tylko ciekawostki z przeszłości, ale także gry, propozycje zabaw, łamigłówki. Są też oczywiście naklejki, a przydadzą się nożyczki.





Rodzice oraz dziadkowie (bo książki zainteresowały też moją mamę) wspominają z nostalgią, a dzieci uczą  się mimowolnie i zastanawiają jak można było żyć bez komputerów, telefonów i innych przydatnych gadżetów.

A żeby jeszcze bardziej zgłębić temat wypożyczyliśmy książkę Magdaleny Zarębskiej "Kaktus na parapecie". Tą niewielką książeczkę przeczytałam dosłownie w jedno popołudnie czekając na Małego, który od niedawna chodzi na treningi piłkarskie dla dzieci. Młodemu zajęła ona chyba dwa wieczory. Stwierdził, że fajna, ale przeznaczona chyba dla ciut młodszych niż on sam dzieci.


Główny bohater tej opowieści, w pewien nie do końca wyjaśniony sposób, przenosi się w czasie i pewnego dnia budzi się w świecie z przeszłości. Dokładnie w 1979r. Dość szybko przekonuje się, że prawdopodobnie zamienił się miejscami ze swoim imiennikiem, żyjącym wczasach PRL-u. Co dziwne, za wyjątkiem najlepszego przyjaciela chłopca,  nikt nie dostrzega tej zamiany. Z pomocą Krzyśka szybko musi odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Wprawdzie nie ma tu komputera, iPoda, ale ma więcej swobody, może sam poruszać się po mieście, nie jest ciągle kontrolowany przez rodziców.
Pomimo paru niejasności książkę fajnie się czyta i staje się ona okazją do wielu międzypokoleniowych rozmów.
Zgłaszam ja do wyzwań:Czytam, ile chcęWyPożyczonePowrót do dzieciństwa.


środa, 16 sierpnia 2017

Warszawa

W końcu udało nam się zrealizować długo odkładaną wycieczkę do Warszawy. Ostatni raz byliśmy tam ponad 2 lata temu. Mały już tego nie pamięta. Zwiedziliśmy wtedy Stadion Narodowy wraz z wystawą klocków Lego oraz Muzeum Techniki.

Teraz głównym punktem programu było Muzeum Powstania Warszawskiego.
Początkowo zastanawiałam się, czy nie powinnam Małego zostawić w domu, czy Powstanie Warszawskie to nie za trudny temat dla sześciolatka. Przekonała mnie sala Małego Powstańca znajdująca się na terenie placówki oraz fakt, że Muzeum można zwiedzać z dziecięcymi wózkami.

Ciężko opisać moje własne emocje związane ze zwiedzaniem Muzeum. Chłopcy podeszli do tego w nieco inny sposób. Priorytetem było dla nich zbieranie karteczek z kalendarium Powstania oraz podziwianie Liberatora oraz broni i amunicji. Młody na własne oczy mógł zobaczyć kanał, o którym czytał w książce "Galop 44".  Ale i tak jestem z nich dumna, bo na każdym kroku wykazywali ogromne zainteresowanie i zrozumienie dla tej tragicznej przeszłości. O tym jak wiele zapamiętał mój sześciolatek świadczą jego rozmowy z tatą, któremu opowiadał o złych hitlerowcach i dobrych Anglikach zrzucających Polakom pomoc na spadochronach.

Ale Warszawa to nie tylko Muzeum na Woli. Przed południem udało nam się pospacerować po Starówce. Chłopcy zobaczyli Zamek Królewski, Kolumnę Zygmunta, Pomnik Małego Powstańca, Barbakan oraz Warszawską Syrenkę.






Na Rynku starego Miasta Mały ogłosił się "królem ptaszków". Z radością oddał im swoją bułkę, a wróbelki dosłownie ustawiały się w kolejce i jadły mu z ręki.


Nie byłabym sobą, gdybym z tej wycieczki nie przywiozła kilku książkowych pamiątek, zakupionych w muzealnym sklepiku.

"Czy wojna jest dla dziewczyn" Pawła Beręsewicza" przeczytałam Małemu w pociągu, w drodze powrotnej. To historia Eli, którą pewnego dnia zaskoczyła II wojna światowa i zabrała jej dzieciństwo.
Na Warszawę zaczynają spadać bomby, tata musi się ukrywać, a jej dom wciąż nachodzą nieprzyjemni panowie w czarnych płaszczach. Mama początkowo całe dnie pracuje w szpitalu, później także gdzieś znika. Ela z czasem wstępuje do harcerstwa i bierze udział w Powstaniu Warszawskim. Przekonuje się, że wojna niestety jest też dla dziewczyn.
Książka, mimo iż smutna i poważna w bezpieczny sposób wprowadza dzieci w tematykę wojny. Jednak mój Mały nie był chyba jeszcze na nią gotowy i myślę, że wrócimy do niej za 2, może 3 lata.


Drugą zakupioną lekturę "Mój tato szczęściarz" Joanny Papuzińskiej przeczytałam na razie sama. Książka ta to swoisty spacer ulicami okupowanej Warszawy, jaki odbywamy z Asią, jej bratem i tatą, który opowiada własne historie w Powstania Warszawskiego. Ponieważ obok niezwykłych ilustracji widnieją też małe mapki, można ją zabrać na wędrówkę ulicami stolicy, co na pewno uczynimy gdy synek trochę podrośnie.


Ostatnią książkę wybrał sobie Młody, choć ja także byłam jej ogromnie ciekawa. Tytusa, Romka i A'Tomka, znamy przecież z zabawnych komiksów, a tu Papcio Chmiel uczynił ich warszawskimi powstańcami.
Szczerze mówiąc nie wiedziałam, że Henryk Jerzy Chmielewski sam był uczestnikiem Powstania. On sam pisze: "Chciałem wciągnąć moich bohaterów w historię, której sam byłem uczestnikiem (...) To, co narysowałem, nie może oczywiście służyć jako dokument historyczny, lecz mimo że jest fantazją, opiera się na prawdziwych wydarzeniach powstańczych.Liczę, że taki sposób przedstawienia epizodów z tamtego okresu pobudzi młodszych czytelników do poznania prawdziwej historii Powstania."
Dla nas ta książka była świetnym uzupełnieniem prawdziwej historii. Na pewno jescze nie raz do niej wrócimy.


 Książki zgłaszam do wyzwań Powrót do dzieciństwaCzytam, ile chcę

poniedziałek, 14 sierpnia 2017

Franek - małe wesoły samochodzik

Porządków na półkach ciąg dalszy.
Dziś do pudła w szafie idzie ukochana przez dwuletniego Małego seria książeczek o czerwonym samochodziku Franku. Są to krótkie opowiadania, napisane przez p. Elżbietę Wójcik, a wydane przez Wydawnictwo SBM.



Pamiętam, że pierwszą książeczkę kupił tata chłopców i dołożył ją do gwiazdkowych prezentów.
Dziś mamy już ich 14:
Na ratunek
W ZOO
Poznaję Polskę
Wielki wyścig
Wyprawa do lasu
Na budowie
Straż pożarna
Poznaję świat
Nauka jazdy
Urodziny
Na lotnisku
Skarb piratów
Pociągi
Przygoda w mieście



Każde opowiadanie zaczyna się tymi samymi słowami, które kiedyś z nudów pomijałam przy czytaniu. Teraz gdy ciągiem czytaliśmy całą serię, Mały nauczył się ich na pamięć i to on zaczynał czytanie kolejnej przygody Franka.


Na ostatnich stronach książeczek znajdują się łamigłówki: znajdź różnice, co tu nie pasuje, które postaci wystąpiły w książeczce, znajdź przedmiot na dużej ilustracji. Mały bardzo je lubił, choć teraz były już dla niego zbyt proste.


Tak bardzo polubiliśmy Franka, że kiedy zobaczyłam gdzieś Memo z tymi sympatycznymi samochodzikami, nie wahałam się a ni chwili. Dziś trzymamy je już bez pudełka, które nie wytrzymało próby czasu, a poza tym zajmowało zbyt dużo miejsca.


Frankowe książeczki zgłaszam do wyzwania Powrót do dzieciństwa

piątek, 11 sierpnia 2017

Podróż Orient Expressem

Lubię jeździć pociągami. Dowożą mnie do pracy i z powrotem do domu. Tam najczęściej czytam odcinając się od problemów rzeczywistego świata.
Dlatego sięgnęłam po książkę Veronicy Henry "Noc w Orient Expressie".


Orient Express to nazwa luksusowego pociągu pasażerskiego, który początkowo kursował między Paryżem a Konstantynopolem. W książce autorka zabiera nas w podróż z Londynu do Wenecji.
Okładka kusi: "Ta książka zabierze nas w świat pełen miłości, luksusu i elegancji. Zanurz się w lekturze i poczuj atmosferę tej wyjątkowej podróży."
Niestety nic nie poczułam. Nie urzekła mnie historia pasażerów jadących pociągiem, tym bardziej, że nie przepadam za książkami, których bohaterowie mają swoje oddzielne wątki i nie za wiele ich łączy.
Emmie i Archie są laureatami konkursu biura matrymonialnego, poznali się dopiero w pociągu.
Imogen jedzie do Wenecji odebrać obraz, który wiąże się z przeszłością jej babci.
Adele i Jack przez całe życie byli razem a jednak osobno, teraz chcą nadrobić stracony czas.
Rodzina Simona zmaga się z wieloma problemami, których nie uleczą wspólne wakacje.

Jedyne do czego zachęciła mnie ta książka, to żeby sięgnąć po klasykę. Agata Christie jeszcze nie zawitała na moich półkach, a przecież jedna z najsłynniejszych jej powieści z udziałem detektywa Poirota to "Morderstwo w Orient Expressie".


Wiedziałam, że ten kryminał będzie inny niż wszystkie jakie dotychczas czytałam. Jest zbrodnia, a śledztwo rozgrywa się w jednym pomieszczeniu. Brak tu jakichkolwiek zwrotów akcji. Bardziej określiłabym to zagadką kryminalną, której rozwiązanie bardzo mnie zaskoczyło.
Nie wiem, może taki własnie jest styl tej pisarki. Może kiedyś sprawdzę i sięgnę po następną powieść Agaty Christie. Przeczytam ją na pewno w pociągu.


Książki zgłaszam do wyzwań Czytam, ile chcę oraz WyPożyczone

Twórczość Harper Lee

Mam to szczęście, że kiedy przychodzę do jednej z bibliotek,p. Bogusia wyciąga spod lady nowości. Pewnego dnia wyciągnęła pewną pomarańczową książkę, mówiąc, że koniecznie muszę przeczytać,bo to kontynuacja "Zabić drozda". Nie przyznałam jej się, że choć o "Zabić drozda" słyszałam, to nigdy nie miałam jej w ręku. Wydawało mi się, że skoro widnieje na różnych listach typu "must have" obok Sienkiewiczowskiego "Potopu", to musi być ciężka w odbiorze.Ale pomarańczową książkę wypożyczyłam i pognałam do drugiej biblioteki po "Zabić drozda". Dostałam sfatygowaną książeczkę, przeczytałam dość szybko i pomyślałam sobie: dlaczego czytam ją dopiero teraz?.



Książka ta nie należy do lektur łatwych i przyjemnych. Porusza problem segregacji rasowej w Stanach Zjednoczonych w latach 30 XX wieku. Narratorem powieści jest kilkuletnia dziewczynka zwana w rodzinie Skautem (w moim przekładzie Smykiem), typowa chłopczyca nienawidząca chodzenia w sukienkach. Wychowuje ją ojciec, szanowany w miasteczku prawnik, a w zabawach towarzyszą jej starszy brat Jem i przyjaciel Dill.
Początkowo dzieciństwo rodzeństwa można by postrzegać jako beztroskie, pełne zabaw i psot, pod czujnym okiem troskliwego i wyrozumiałego ojca. Jednak pewnego dnia pada na nie cień rozprawy sądowej, w której Atticus - ojciec dzieci, ma bronić czarnoskórego mężczyznę oskarżonego gwałt na białej kobiecie.

Muszę przyznać, że bez przeczytania tej książki nie ma co sięgać po drugą pozycję tej autorki "Idź postaw wartownika". Ciężko będzie zrozumieć rozterki dorosłej już Jean Luise nie wiedząc jakie wartości przekazywał jej ojciec w dzieciństwie, w jaki sposób ją ukształtował. A tymczasem dorosła bohaterka poznaje zupełnie inne poglądy swojego ojca i musi się zmierzyć z tym, że świat nie jest już taki prosty jakim zapamiętała go z dzieciństwa.


Ciężko jest opisać książki, które niosą ze sobą tak wiele treści. Ciężko też będzie mi o nich zapomnieć.
Dziś już wiem dlaczego są ona  na wszystkich listach książek wartych przeczytania, a Nagrodę Pulitzera za pierwszą powieść autorki uważam za jak najbardziej zasłużoną.

Książki zgłaszam do wyzwań: WyPożyczone oraz Czytam ile chcę.

niedziela, 6 sierpnia 2017

Klasa 1b

Gdyby nie reforma szkolnictwa Mały od września byłby uczniem pierwszej klasy. Młody też, tylko że w pierwszej gimnazjum. Ponieważ u nas na wsi podstawówka i gimnazjum mieszczą się w jednym budynku chłopcy przez 3 lata mogliby razem chodzić do szkoły. Niestety rządzący pokrzyżowali nasze plany. Młody już za dwa lata będzie musiał szukać szkoły  średniej, do której będzie musiał dojeżdżać. A skoro poszedł do szkoły mając sześć lat, opuści ją jako niespełna czternastolatek. Negatywnych skutków bałaganu w szkolnictwie widzimy jeszcze więcej, dlatego postanowiliśmy, że synek pójdzie do szkoły najpóźniej jak to tylko możliwe.

Nie przeszkadza to jednak Małemu w czytaniu książek o szkole. Serię "Klasa 1B" zobaczyłam w bibliotece już jakiś czas temu, lecz celowo nie brałam jej do domu. Myślałam sobie, że będą do świetne książki do samodzielnego czytania, kiedy już synek opanuje tę trudną sztukę. Mały jednak myślał inaczej, książki wypożyczył i zażądał czytania już teraz.

Seria "Klasa 1B" to sześć nie za długich opowiadań, których bohaterami są dzieci uczące się w jednej klasie oraz ich wychowawczyni pani Klara. Akcja tych historii rozgrywa się nie tylko w szkole ale i w domu dzieci, bowiem nie sama szkołą człowiek żyje.

My dotychczas przeczytaliśmy dwie książeczki.

"Dzwoń pod 112"
Maja podczas skakania na trampolinie łamie nogę. Na szczęście towarzyszący jej Oskar i Lena wiedzą jak się zachować i wzywają pomoc. Maja karetka jedzie do szpitala, gdzie lekarze zakładają jej gips. Unieruchomiona noga to nic miłego, ale dzięki temu Maja zaczyna z przyjemnością czytać książki.



"Fajne te okulary"
Oliwka musi zacząć nosić okulary. Boi się jak zareagują na to jej koleżanki. Na szczęście ma przy sobie przyjaciela Szymka, który przekonuje innych, że okulary w niczym nie mogą przeszkodzić, nawet w tym by zagrać główną rolę w przedstawieniu.



Książki bardzo się Małemu podobały, zapowiedział, że będzie szukał w bibliotece kolejnych tomów.
A ja zgłaszam je do wyzwań: Czytam, ile chcęPowrót do dzieciństwaWyPożyczone

wtorek, 1 sierpnia 2017

Jak ćwiczymy wymowę

Mam to szczęście, że obaj moi synowie swego czasu zachwycali mnie swoim niepoprawnym seplenieniem.
Młody rozkręcił się z mową tuż po swoich drugich urodzinach, wcześniej wymawiał tylko pojedyncze słowa. Ponieważ zapisywałam sobie wybrane "kwiatki" jego słownictwa do dziś pamiętamy jego słynną "mokotywę" albo "titinaście i towaście". W okolicach piątych urodzin zaczął terapię logopedyczną w przedszkolu nastawioną przede wszystkim na realizację szeregu szumiącego. Przyznam się, że w domu ćwiczyliśmy niewiele, ale regularne zajęcia w przedszkolu sprawiły, że Młody zanim poszedł do szkoły nauczył się wymawiać wszystkie szumiące głoski. Gdy skończył 6 lat zaczął poprawnie mówić "r", a my przestaliśmy już przejmować logopedią.
Mały zaczął mówić znacznie wcześniej. Miał półtorej roku gdy wypowiadał już całe zdania i można się z nim było w miarę dogadać. Niestety te wczesne mówienie zaważyło chyba o tym, że Mały mając 5 lat wciąż zniekształcał wiele głosek, nie tylko tych uznawanych jako trudne. Ponieważ przedszkole Małego nie oferuje pomocy logopedycznej musieliśmy sami poszukać terapeuty. Poznaliśmy bardzo miłą p. Anetę, którą Mały wprost uwielbia. Z braku czasu chodzimy do niej nieregularnie, średnio raz, dwa w miesiącu, ale dostajemy mnóstwo wskazówek i ćwiczeń do wykonania w domu. Dla urozmaicenia zakupiłam też kilka książeczek z ćwiczeniami.
Pierwsza z nich to "Zeszytowy trening mowy" autorstwa Marty Galewskiej-Kustra.


Jest ona wręcz idealna dla mojego synka gdyż zawiera zadania dotyczące większości głosek, które mogą sprawiać dziecku kłopot. Część ćwiczeń wymaga od dziecka rysowania, wycinania, są tu nawet gry planszowe.




Dwie następne pozycje trafiły do nas niedawno. "Tropiciele R" i "Poszukiwacze Sz" to bloki zabaw logopedycznych. Bloki do rysowania, wycinania i grania.


Mnie najbardziej podobają się gry pomocne do ćwiczeń buzi i języka.


Małego strasznie zainteresowała strona opisująca dokładnie co ma w buzi.


A ta strona będzie prezentem i niespodzianką dla naszej pani logopedy. Pani Aneta nie wie jeszcze, że Mały w trakcie wakacji opanował wymowę głoski "R" choć wcale nie ćwiczył tego na zajęciach. Mały trenuje w każdej sytuacji, a pani Aneta na pewno będzie zaskoczona.


Mowa Małego,pomimo ćwiczeń wciąż nie jest idealna. Czasem mam wrażenie, że jemu się nie chce mówić poprawnie, że to dla niego zbyt duży wysiłek. Bo jak wytłumaczyć fakt, że na zajęciach pięknie powtarza wszystkie wyrazy, a w mowie potocznej wciąż myli gdzie ma być "s" a gdzie "sz", że upraszcza wszystkie grupy spółgłoskowe. Ale widzimy już spory postęp. Mam więc nadzieję, że do szkoły Mały wyruszy mówiąc poprawnie.