Tegoroczne wakacje przez pandemię koronawirusa są zupełnie inne niż zwykle. Krótko mówiąc: siedzimy w domu. Wolimy nie kusić losu, tym bardziej, że chłopcy czekają na obóz żeglarski, na który pojadą w drugiej połowie sierpnia.
Ale na początku lipca udało nam się zrealizować nasz zaplanowany 11-dniowy rejs po północnej części Mazur. Wyczarterowaliśmy dobrze nam już znaną łódkę Malwa i ruszyliśmy w drogę.
Wypłynęliśmy z Giżycka, by po kilku dniach żeglugi zawitać do Węgorzewa i wrócić do macierzystego portu. Po drodze odwiedziliśmy Sztynort, Skłodowo, Ogonki, Zdorkowo.
Port w Sztynorcie.
Wita nas Plaża Mamry w Węgorzewie.
Przeprawa przez Węgorapę i Kanał Węgorzeski.
Port w Węgorzewie.
Troszkę spacerowaliśmy po okolicznych polach i lasach.
Żeglowaliśmy po jeziorach Kisajno, Dargin, Kirsajty, Mamry, zawitaliśmy też na Jezioro Śztynorckie i Święcajty.
Zwiedziliśmy skansen w Węgorzewie
I bunkry Mamerki.
A przede wszystkim spędziliśmy ten czas razem, całą czwórką.
Młody prezentował nam swoje umiejętności żeglarskie. Nie ma wątpliwości, że dałby radę sam poprowadzić jacht i patent żeglarski jest tylko kwestią czasu. Widać, że lubi ten sport.
Mały początkowo trochę się bał. Nie pamiętał już poprzednich naszych rejsów, tego, że mimo przechyłów nic złego nie może się stać. Ale z czasem coraz bardziej oswajał się z łódką, przyswajał fachowe terminy, garnął się po pracy przy linkach i sterze. Chyba będzie z niego dobry żeglarz.
Na Mazurach czas inaczej płynie. Kiedy wieczorem musieliśmy już zamykać się pod pokładem z obawy przed komarami, okazywało się, że wciąż jest jeszcze jasno, a my wcale nie jesteśmy zmęczeni. To był czas na grę w karty, w szachy i wspólne czytanie książek. Tak wspólne, bo okazało się, że kiedy mama zaczyna czytać na głos, słuchają wszyscy.
I tak wszyscy chichotaliśmy przy książce Ewy Nowak "Skorpion i koń Dziąsło"
To zabawna opowieść o przygodach bliźniaków - Marty i Emila, którzy jak to bywa z bliźniakami dziś bardzo się kochają, jutro już niekoniecznie. Emil jest pasjonatem skorpionów, Marta udaje ze lubi konie. Kiedy od babci na urodziny zamiast wymarzonych prezentów dostają szydełkowe maskotki skorpiona i konia rozpoczyna się między nimi rywalizacja, które zwierze przynosi więcej pożytku "w życiu i przyrodzie".
Druga nasza lektura to "Tajemnica człowieka z blizną" Pawła Beręsewicza.
Książka zaczyna się opowieścią głównego bohatera o tym jak jego tata (później okazuje się, że był to dziadek) urodził się w czasie Powstania Warszawskiego. Opis wojny zniechęcił Małego do czytania. Ale przejrzałam książkę sama i stwierdziłam, że akcja książki toczy się współcześnie, jest zabawna i Mały nie ma się czego bać.
Janek (bo tak ma na imię bohater książki) ma bogatą wyobraźnię. Kiedy po przegranym zakładzie jego tata zgolił brodę, okazało się, że ukrywał pod nią bliznę. Janka wprost zżera ciekawość skąd tata ją ma, a nikt z rodziny nie chce mu tego wyjawić. Rozpoczyna więc swoje prywatne śledztwo, które stawia przed jego oczami przeróżne rozwiązania.
Poranne, mazurskie słońce budziło mnie już o siódmej i kiedy reszta załogi jeszcze spała czytałam sobie znakomity kryminał "Kasztanowy ludzik"
Strasznie ciągnęło mnie też do książek o Panu Samochodziku, w których nie brakuje mazurskich klimatów. Po powrocie do domu ponownie przejrzałam naszą kolekcję i chyba uzupełnię ją o brakujące tytuły.
A na otarcie łez, że nasz urlop na jachcie minął tak szybko przeczytałam jeszcze "Antolkę" Magdaleny Kordel. Choć książka jakoś mnie nie powaliła na kolana, fajnie było wraz z główną bohaterką jeszcze raz odwiedzić Giżycko, Sztynort i najpiękniejsze chyba Jezioro Święcajty.
Mazury żegnały nas deszczem, a my wciąż czuliśmy niedosyt żeglowania. Chłopcy obiecali nam, że jak już obaj będą szczęśliwymi posiadaczami patentów, to zabiorą jeszcze raz rodziców-staruszków w mazurską podróz.