O upodobaniach czytelniczych Młodego, a zwłaszcza o jego zamiłowaniu do książkowych "tasiemców" pisałam już tu. Póki co nic się w tej kwestii nie zmieniło. No poza pewnymi drobiazgami. "Baśniobór" został już ukończony, teraz Młody czeka na drugi tom "Smoczej straży" (pierwszy ku swej wielkiej radości dostał pod choinkę). Na półce zagościły też nowe serie: "Timeriders", "Pas Deltory", na swoją kolej czeka też pierwszy tom "Zwiadowców".
Jako, że Młody idzie zdecydowanie w kierunku fantastyki rzadko czytamy te same tytuły. Wyjątkiem jest i był "Cherub" - seria książek o dziecięcych agentach specjalnych. Dobrnęliśmy wspólnie do tomu 10 (pomijając 6, którego nie było w bibliotece) i z musieliśmy przeskoczyć do części 13 (11 i 12 też brak na półkach).
Trochę nas przez to ominęło. W "Republice" nie ma już Jamesa Adamsa, a my nie wiemy jak potoczyły się jego dalsze losy. Pojawia się za to nowy bohater - 12-letni Ryan, który wyrusza na swoją pierwszą misję - ma zaprzyjaźnić się z Ethanem Aramowem, który mimo że mieszka w bogatej Kalifornii, jest także wnukiem przywódczyni azjatyckiego imperium przestępczego. Równolegle poznajemy też losy Ning, chińskiej nastolatki, której świat pewnego dnia runął w gruzach. Dziewczyna zostaje sama, musi uciekać i ukrywać się przed oprawcami, którzy również są częścią klanu Aramowów. "Anioł stróż" jest kontynuacją losów tychże bohaterów. Ethan przebywa w Kirgistanie pod opieką nestorki rodu, babci Ireny, Jednak jego wuj Leonid za wszelką cenę pragnie go zniszczyć by przejąć kontrolę nad fortuną klanu.
Przy czytaniu tych książek jak bumerang powraca problem: czy pozwolić je czytać dwunastolatkowi. Młody czyta tu opisy torturowania ludzi by wymusić od nich zeznania, poruszany jest problem handlu ludźmi i nielegalnego przewożenia osób za granicę, w gangsterskich porachunkach giną ludzie. A jednak czyta, nie ma sennych koszmarów i raczej na pewno nie zejdzie przez to na złą drogę. A ja czytam z nim, żeby potm temat przegadać, objaśnić co trzeba i uzmysłowić pewne kwestie.
Książki zgłaszam do wyzwań: WyPożyczone oraz Dziecięce poczytania Bonusowe
wtorek, 30 stycznia 2018
Opowiadania dla małych łobuziaków
Takim wspólnym tytułem określiłabym dwie książki Renaty Piątkowskiej "Opowiadania dla przedszkolaków"oraz "Opowiadania z piaskownicy". Czytałam je dawno temu Młodemu i wiedziałam, że Mały też będzie nimi zachwycony.
Głównym bohaterem cyklu jest Tomek,typowy przedszkolak. Mieszka sobie gdzieś w Polsce z mamą, tatą, babcią i starszą siostrą Agnieszką (pełna rodzina jest dla Małego bardzo istotna).
Tomek sam opowiada o swoich przygodach, a każdy rozdział zaczyna od słów "Jak ja lubię..." lub "Jak a nie lubię...". Trzeba przyznać, że upodobania ma całkiem podobne jak Mały. Oboje nie lubią zupy jarzynowej, złych dni, nieobecności mamy w domu, złych snów i kupowania nowych butów. Uwielbiają natomiast jazdę tramwajem, chodzenie do kina, zabawę rycerzami, święta, mysz wiele innych jakże ważnych dla kilkulatków spraw.
A o czym opowiada Tomek?
O tym co się dzieje w przedszkolu i w domu, o tym kim chciałby zostać w przyszłości, o tym jak był chory, o tym co mu się śni na przedszkolnym leżakowaniu. Każdy rozdział to nowa przygoda, która może zdarzyć się w najzwyklejszy szary dzień, i która na pewno wywoła uśmiech na twarzy każdego kilkulatka.
Książki zgłaszam do wyzwań: WyPożyczone oraz Dziecięce poczytania Bonusowe
Głównym bohaterem cyklu jest Tomek,typowy przedszkolak. Mieszka sobie gdzieś w Polsce z mamą, tatą, babcią i starszą siostrą Agnieszką (pełna rodzina jest dla Małego bardzo istotna).
Tomek sam opowiada o swoich przygodach, a każdy rozdział zaczyna od słów "Jak ja lubię..." lub "Jak a nie lubię...". Trzeba przyznać, że upodobania ma całkiem podobne jak Mały. Oboje nie lubią zupy jarzynowej, złych dni, nieobecności mamy w domu, złych snów i kupowania nowych butów. Uwielbiają natomiast jazdę tramwajem, chodzenie do kina, zabawę rycerzami, święta, mysz wiele innych jakże ważnych dla kilkulatków spraw.
A o czym opowiada Tomek?
O tym co się dzieje w przedszkolu i w domu, o tym kim chciałby zostać w przyszłości, o tym jak był chory, o tym co mu się śni na przedszkolnym leżakowaniu. Każdy rozdział to nowa przygoda, która może zdarzyć się w najzwyklejszy szary dzień, i która na pewno wywoła uśmiech na twarzy każdego kilkulatka.
Książki zgłaszam do wyzwań: WyPożyczone oraz Dziecięce poczytania Bonusowe
poniedziałek, 29 stycznia 2018
Jajko z niespodzianką
Tę książkę Agnieszki Krakowiak - Kondrackiej wzięłam z wiejskiej biblioteki jako przerywnik między trzema kryminałami, o których napiszę później. Miała być miła, lekka i przyjemna. I taka była.
Autorka pisuje perypetie trzydziestoletniej Ady, która samotnie (choć z wielką pomocą babci) wychowuje trzyletnią Julkę. Poznajemy ją w momencie, gdy nie zważając na stan swoich finansów postanawia zapisać córeczkę do kosztownego, prywatnego przedszkola.
Żeby nie było nudno niespodziewanie w jej życiu zjawia się dawno niewidziany mąż, który nagle przypomniał sobie, że jest ojcem trzyletniej dziewczynki, a i w pracy szykują się duże zmiany.
Bardzo zainteresował mnie wątek przedszkola Julki, bo i mój Mały z konieczności chodzi do prywatnego przedszkola. Nie jest może tak elitarne, bo nie mieszkamy w Warszawie, ale po części dzieci widać z daleka, że ich rodzice mają za dużo pieniędzy. Zresztą, w zeszłym roku byliśmy zaproszeni na kilka przyjęć urodzinowych i rozmowy z tymi rodzicami tylko potwierdziły moje obserwacje. Na szczęście Mały dobrze czuje się w tym przedszkolu i chyba nawet nie przewróciło mu się za bardzo w głowie. Na pewno zyskał dużą wiedzę i mnóstwo nowych umiejętności, bo panie naprawdę przykładają się do prowadzenia interesujących zajęć.
Jedna rzecz mnie trochę denerwowała w tej książce, a mianowicie język i słownictwo małej Julki. Ma ona dopiero trzy lata, a wypowiada się jak dobrze rozgarnięta pięciolatka. Nie przypominam sobie, żebym znała aż tak wygadanego trzylatka, który by miał swoje własne zdanie na tak wiele tematów. No ale cóż - zdarzają się cudowne dzieci.
Tytuł książki podsunął mi pomysł uporządkowania naszych zbieranych przez wiele lat zabaweczek z popularnych, czekoladowych jajek. Chłopcy od zawsze bardzo je lubią i to ze względu na słodycze jak i zabawki. Nawet w czasie naszej podróży promem do Świnoujścia w sklepie wolnocłowym kupiliśmy im pamiątkowe pudełko Kinder-niespodzianek.
Niestety okazało się, że nasza kolekcja gdzieś się rozeszła po świecie. Część chłopcy podarowali młodszym kuzynkom, inne wykorzystywane są do różnych zabaw. Te najfajniejsze uwieczniliśmy na zdjęciu.
Książkę "Jajko z niespodzianką" zgłaszam do wyzwań WyPożyczone oraz Dziecięce poczytania Bonusowe.
piątek, 26 stycznia 2018
Serduszko na Dzień Babci
Koraliki Hama pojawiły się w naszym domu już dawno temu. Jakieś 5 lat temu Młody dostał pod choinkę zestaw do zrobienia figurek piratów. Pamiętam jak dziś ile czasu nad tym spędził. Przeliczał koraliki na papierowej instrukcji, nakładał na podstawkę, a potem razem prasowaliśmy.
Z tego zestawu zostało nam całkiem sporo koralików. Byłam ciekawa, czy Małego wciągnie taka zabawa, bo on ma całkiem inne upodobania niż starszy brat w jego wieku. Kupiłam w Tigerze malutkie podstawki w kształcie serca i kółeczka i zaproponowałam Małemu zrobienie prezentów dla Babć. Synek najpierw upewnił się czy może to zrobić tak jak chce (nawet Lego nie lubi budować wg instrukcji, tylko zawsze wg własnego pomysłu), a potem zabrał się do pracy.
Efekt przerósł moje oczekiwania. Serduszka Małego były przemyślane pod każdym względem. Posiadały nawet oś symetrii.
Tak wyglądały koraliki na podstawce...
a tak po wyprasowaniu.
Niestety zdjęcie zrobiłam tylko jednej pracy. Drugie serduszko powstało parę dni później, a oba powędrowały do babć. Na takie cudo czeka jeszcze jedna babcia i dziadek, ale trzeba dokupić koralików.
Z tego zestawu zostało nam całkiem sporo koralików. Byłam ciekawa, czy Małego wciągnie taka zabawa, bo on ma całkiem inne upodobania niż starszy brat w jego wieku. Kupiłam w Tigerze malutkie podstawki w kształcie serca i kółeczka i zaproponowałam Małemu zrobienie prezentów dla Babć. Synek najpierw upewnił się czy może to zrobić tak jak chce (nawet Lego nie lubi budować wg instrukcji, tylko zawsze wg własnego pomysłu), a potem zabrał się do pracy.
Efekt przerósł moje oczekiwania. Serduszka Małego były przemyślane pod każdym względem. Posiadały nawet oś symetrii.
Tak wyglądały koraliki na podstawce...
a tak po wyprasowaniu.
Niestety zdjęcie zrobiłam tylko jednej pracy. Drugie serduszko powstało parę dni później, a oba powędrowały do babć. Na takie cudo czeka jeszcze jedna babcia i dziadek, ale trzeba dokupić koralików.
Uczymy się czytać
Mały ma już prawie 7 lat. Od września stanie się pierwszoklasistą. To już najwyższy czas, żeby nauczyć się czytać.
Kiedy Młody był w tym wieku ten problem zupełnie mnie nie dotyczył. Kiedy był jeszcze jedynakiem i zarazem przedszkolakiem, widziałam, że nie jest jeszcze gotowy na podjęcie właściwej nauki. Owszem robiliśmy wiele różnych ćwiczeń, poznawaliśmy litery (w przedszkolu tego nie było), ale analiza i synteza słuchowa kompletnie leżała. Było jeszcze za wcześnie na to by Młody potrafił głoskować. Mając 5 lat i 9 miesięcy poszedł do szkoły i tam bez mojej pomocy w ciągu pół roku nauczył się płynnie czytać. Ja miałam wtedy na głowie kilkumiesięcznego Małego, nowy dom, który kończyliśmy remontować i urządzać i moja pomoc ograniczała się do przypilnowania podczas odrabiania prac domowych i wysłuchania zadanej czytanki. Gdzieś w połowie pierwszej klasy czyli niedługo po 6 urodzinach Młodego, nie byłam w stanie dokończyć mu wieczornego czytania, gdyż bardzo przeszkadzał nam w tym czasie młodszy brat. Młody był bardzo ciekaw co będzie dalej, wziął więc książkę i zaczął czytać sam. Od tej pory czyta aż za dużo. Nie raz chodzi bardzo późno spać bo nie może oderwać się od lektury.
Z Małym historia jest zupełnie inna. Przede wszystkim wydaje mi się, że on w ogóle nie odczuwa potrzeby samodzielnego czytania. No bo przecież książki czyta mu mama, a gdy trzeba coś przeczytać w zabawie lub grze komputerowej, z pomocą przychodzi starszy brat. Z powodu reformy edukacji jego pójście do szkoły odroczyło się, ale w przedszkolu poznają literki, uczą się je pisać i próbują czytać. W domu też próbujemy korzystając w różnych wydawnictw edukacyjnych oraz z elementarza, z którego korzystał Młody.
O książeczkach jeszcze tu napiszę, a dziś o grach, które mają ułatwić naukę. Jedna z nic dostaliśmy jakiś czas temu, drugą pożyczyła mi koleżanka.
Obie zostały wydane przez wydawnictwo Alexander. Szczerze mówiąc nie przepadam za ta firmą, choć właściwie nie wiem dlaczego. Wydaje mi się, że wszelkie jej gry, które osiadaliśmy są bardziej edukacyjne i terapeutyczne niż zabawowe, a więc może dlatego nie wzbudzał zainteresowania chłopców na dłużej.
Tak też było i z grami "Czytam wyrazy" oraz "Przeczytam ci mamo".
Pierwsza z nich, ta pożyczona, to tradycyjna układanka dwuelementowa. Dziecko ma za zadanie dopasować wyraz do obrazka. Pomyślałam, że jeśli dam to Małemu i zostawię go z tym samego, to Mały szybko dopasuje elementy sugerując się kolorem lub kształtem puzzla. I nici z czytania. Siedzieliśmy więc razem, Mały najpierw czytał wyraz, a potem z rozsypanych obrazków wybierał ten właściwy. Przy okazji stwierdziłam, że nie dałby rady zrobić na chybił trafił, gdyż kolory w układance powtarzają się, a ich kształt też jest taki sam.
Żeby urozmaicić sobie zabawę z czytaniem zagraliśmy też w coś podobnego do memo. Rozłożyliśmy na podłodze kartoniki z obrazkami, tak, że ich nie widzieliśmy. Ale przy rozkładaniu zapamiętywaliśmy gdzie co leży. Kartoniki z napisami ułożyliśmy w stosik. Następnie na zmianę czytaliśmy wyrazy i szukaliśmy pasującego do nich obrazka. Kto odkrył właściwy zabierał parę i miał punkt. Oczywiście przegrałam, ale i tak bardziej cieszyłam się z tego, że Mały nie miał problemów z czytaniem wyrazów.
Druga gra - układanka "Przeczytam ci mamo" leży na naszej półce już jakiś czas. Upolowałam ją kiedyś na nieistniejącym już portalu Giełda mamy.
Zadaniem Małego było ułożyć obrazki z trzech lub czterech elementów, równocześnie czytając napis pod rysunkiem. O ile z układankami trzyelementowymi nie miał żadnych problemów, sam wyszukiwał potrzebne mu paseczki, to z czterema elementami był już problem. Musiałam pogrupować mu kartoniki w komplety i dopiero wtedy składał je w całość.
W komplecie są jeszcze obrazki pocięte na 5 części, ale te odłożyliśmy na inną okazję.
Ogólnie, gry nie wzbudziły w Małym większego zainteresowania. Ja również uważam je za zabawki na jeden raz. Myślę, że bardzie sprawdzą się one w gabinetach terapeutycznych, jako świetny przerywnik w wypełnianiu kart pracy.
Kiedy Młody był w tym wieku ten problem zupełnie mnie nie dotyczył. Kiedy był jeszcze jedynakiem i zarazem przedszkolakiem, widziałam, że nie jest jeszcze gotowy na podjęcie właściwej nauki. Owszem robiliśmy wiele różnych ćwiczeń, poznawaliśmy litery (w przedszkolu tego nie było), ale analiza i synteza słuchowa kompletnie leżała. Było jeszcze za wcześnie na to by Młody potrafił głoskować. Mając 5 lat i 9 miesięcy poszedł do szkoły i tam bez mojej pomocy w ciągu pół roku nauczył się płynnie czytać. Ja miałam wtedy na głowie kilkumiesięcznego Małego, nowy dom, który kończyliśmy remontować i urządzać i moja pomoc ograniczała się do przypilnowania podczas odrabiania prac domowych i wysłuchania zadanej czytanki. Gdzieś w połowie pierwszej klasy czyli niedługo po 6 urodzinach Młodego, nie byłam w stanie dokończyć mu wieczornego czytania, gdyż bardzo przeszkadzał nam w tym czasie młodszy brat. Młody był bardzo ciekaw co będzie dalej, wziął więc książkę i zaczął czytać sam. Od tej pory czyta aż za dużo. Nie raz chodzi bardzo późno spać bo nie może oderwać się od lektury.
Z Małym historia jest zupełnie inna. Przede wszystkim wydaje mi się, że on w ogóle nie odczuwa potrzeby samodzielnego czytania. No bo przecież książki czyta mu mama, a gdy trzeba coś przeczytać w zabawie lub grze komputerowej, z pomocą przychodzi starszy brat. Z powodu reformy edukacji jego pójście do szkoły odroczyło się, ale w przedszkolu poznają literki, uczą się je pisać i próbują czytać. W domu też próbujemy korzystając w różnych wydawnictw edukacyjnych oraz z elementarza, z którego korzystał Młody.
O książeczkach jeszcze tu napiszę, a dziś o grach, które mają ułatwić naukę. Jedna z nic dostaliśmy jakiś czas temu, drugą pożyczyła mi koleżanka.
Obie zostały wydane przez wydawnictwo Alexander. Szczerze mówiąc nie przepadam za ta firmą, choć właściwie nie wiem dlaczego. Wydaje mi się, że wszelkie jej gry, które osiadaliśmy są bardziej edukacyjne i terapeutyczne niż zabawowe, a więc może dlatego nie wzbudzał zainteresowania chłopców na dłużej.
Tak też było i z grami "Czytam wyrazy" oraz "Przeczytam ci mamo".
Pierwsza z nich, ta pożyczona, to tradycyjna układanka dwuelementowa. Dziecko ma za zadanie dopasować wyraz do obrazka. Pomyślałam, że jeśli dam to Małemu i zostawię go z tym samego, to Mały szybko dopasuje elementy sugerując się kolorem lub kształtem puzzla. I nici z czytania. Siedzieliśmy więc razem, Mały najpierw czytał wyraz, a potem z rozsypanych obrazków wybierał ten właściwy. Przy okazji stwierdziłam, że nie dałby rady zrobić na chybił trafił, gdyż kolory w układance powtarzają się, a ich kształt też jest taki sam.
Żeby urozmaicić sobie zabawę z czytaniem zagraliśmy też w coś podobnego do memo. Rozłożyliśmy na podłodze kartoniki z obrazkami, tak, że ich nie widzieliśmy. Ale przy rozkładaniu zapamiętywaliśmy gdzie co leży. Kartoniki z napisami ułożyliśmy w stosik. Następnie na zmianę czytaliśmy wyrazy i szukaliśmy pasującego do nich obrazka. Kto odkrył właściwy zabierał parę i miał punkt. Oczywiście przegrałam, ale i tak bardziej cieszyłam się z tego, że Mały nie miał problemów z czytaniem wyrazów.
Druga gra - układanka "Przeczytam ci mamo" leży na naszej półce już jakiś czas. Upolowałam ją kiedyś na nieistniejącym już portalu Giełda mamy.
Zadaniem Małego było ułożyć obrazki z trzech lub czterech elementów, równocześnie czytając napis pod rysunkiem. O ile z układankami trzyelementowymi nie miał żadnych problemów, sam wyszukiwał potrzebne mu paseczki, to z czterema elementami był już problem. Musiałam pogrupować mu kartoniki w komplety i dopiero wtedy składał je w całość.
W komplecie są jeszcze obrazki pocięte na 5 części, ale te odłożyliśmy na inną okazję.
Ogólnie, gry nie wzbudziły w Małym większego zainteresowania. Ja również uważam je za zabawki na jeden raz. Myślę, że bardzie sprawdzą się one w gabinetach terapeutycznych, jako świetny przerywnik w wypełnianiu kart pracy.
poniedziałek, 22 stycznia 2018
Moje świąteczne lektury
Święta to czas, w którym zwykle nie czytam książek. Staram sie ten czas spędzić w 100% z moją rodziną. W tym roku z powodu choroby taty siedzieliśmy w domu, nigdzie nie wyjeżdżalismy, ani też nikt nas nie odwiedzał. Byliśmy razem: graliśmy w planszówki, bawiliśmy się prezentami znalezionymi pod choinką, zdarzyło się też obejrzej jakiś familijny film.
Ale kiedy Święta przeminęły wyciągnęłam szykowane specjalnie na tę okazję tytuły.
"Anioł do wynajęcia" Magdaleny Kordel to książka, która znów mnie zachwyciła. Tak, znów, gdyż czytałam ją już drugi raz. Kupiłam ją mojej mamie na zeszłoroczne urodziny i teraz moge ją sobie pożyczać kiedy tylko chcę. Z reguły nie lubię takich romantycznych historii. Trzy wypowiedziane w kościele życzenia i wszystko zaczyna się dziać jak w bajce o Kopciuszku. Ale ta historia ma w sobie coś, że chce się do niej wracać, przywraca wiarę w ludzi i magię Świąt.
Głowna bohaterka, Michalina ma osiemnaście lat i niemałe kłopoty. Zostałą sama, bez dachu nad głową i środków do życia, a na dodatek spodziewa się dziecka.
Najpierw pomaga jej kwiaciarka Gabrysia, a potem modlitwa o "jakiegoś bezrobotnego anioła, anioła do wynajęcia" uruchamia cały ciąg zdarzeń, które dają dziewczynie nadzieje na miłość i lepsze jutro.
Druga świąteczna lektura "Biuro przesyłek niedoręczonych" Nataszy Sochy to książka z mojej półki.Kupiłam ją w styczniu zeszłego roku na poświątecznej wyprzedaży w Empiku. Czekała na regale tak długi czas bym mogła po nia sięgnąć we właściwym,bożonarodzeniowym momencie. Miło się ją czytało, ale brakowało jej czegoś bym mogła się zachwycić takjak "Aniołem".
Zuzanna, właścicielka nezwykłego zwierzątka lotopałanki karłowatej, zaczyna pracę w Biurze Przesyłek Niedoręczonych. Poznaje tam sympatyczna pania Milę, która do swojej pracy podchodzi w niezwykły sposób. Obie panie postanawiają rozwikłać zagadkę listów Tekli i Gaspara, które niedoręczone do adresatów trafiają do biura rok rocznie w okolicach Swiąt Bożego Narodzenia. Udaje im sie też odnaleźć małego Michałka, do którego nie dotarł list z bajką napisana specjalnie dla niego przez znanego pisarza.
Dużo się dzieje w tej książce, ale zakończenie zaskakuje najbardziej.
W tym roku na rynku pojawiło się sporo nowości o tematyce świątecznej. Czytam recenzje na różnych blogach i mam ochotę na więcej świątecznych lektur. Niestety w bibliotekach nie ma ich za wiele, zaś mój budżet nie pozwala na kupno wszystkiego co bym chciała. Ale mam nadzieję, że na następne Święta znów trafi mi się jakaś niezwykła lektura.
Książki zgłaszam do wyzwań: WyPożyczone oraz Dziecięce poczytania Bonusowe
Ale kiedy Święta przeminęły wyciągnęłam szykowane specjalnie na tę okazję tytuły.
"Anioł do wynajęcia" Magdaleny Kordel to książka, która znów mnie zachwyciła. Tak, znów, gdyż czytałam ją już drugi raz. Kupiłam ją mojej mamie na zeszłoroczne urodziny i teraz moge ją sobie pożyczać kiedy tylko chcę. Z reguły nie lubię takich romantycznych historii. Trzy wypowiedziane w kościele życzenia i wszystko zaczyna się dziać jak w bajce o Kopciuszku. Ale ta historia ma w sobie coś, że chce się do niej wracać, przywraca wiarę w ludzi i magię Świąt.
Głowna bohaterka, Michalina ma osiemnaście lat i niemałe kłopoty. Zostałą sama, bez dachu nad głową i środków do życia, a na dodatek spodziewa się dziecka.
Najpierw pomaga jej kwiaciarka Gabrysia, a potem modlitwa o "jakiegoś bezrobotnego anioła, anioła do wynajęcia" uruchamia cały ciąg zdarzeń, które dają dziewczynie nadzieje na miłość i lepsze jutro.
Druga świąteczna lektura "Biuro przesyłek niedoręczonych" Nataszy Sochy to książka z mojej półki.Kupiłam ją w styczniu zeszłego roku na poświątecznej wyprzedaży w Empiku. Czekała na regale tak długi czas bym mogła po nia sięgnąć we właściwym,bożonarodzeniowym momencie. Miło się ją czytało, ale brakowało jej czegoś bym mogła się zachwycić takjak "Aniołem".
Zuzanna, właścicielka nezwykłego zwierzątka lotopałanki karłowatej, zaczyna pracę w Biurze Przesyłek Niedoręczonych. Poznaje tam sympatyczna pania Milę, która do swojej pracy podchodzi w niezwykły sposób. Obie panie postanawiają rozwikłać zagadkę listów Tekli i Gaspara, które niedoręczone do adresatów trafiają do biura rok rocznie w okolicach Swiąt Bożego Narodzenia. Udaje im sie też odnaleźć małego Michałka, do którego nie dotarł list z bajką napisana specjalnie dla niego przez znanego pisarza.
Dużo się dzieje w tej książce, ale zakończenie zaskakuje najbardziej.
W tym roku na rynku pojawiło się sporo nowości o tematyce świątecznej. Czytam recenzje na różnych blogach i mam ochotę na więcej świątecznych lektur. Niestety w bibliotekach nie ma ich za wiele, zaś mój budżet nie pozwala na kupno wszystkiego co bym chciała. Ale mam nadzieję, że na następne Święta znów trafi mi się jakaś niezwykła lektura.
Książki zgłaszam do wyzwań: WyPożyczone oraz Dziecięce poczytania Bonusowe
sobota, 20 stycznia 2018
Niezwyciężony zajączek Edzio
"Niezwyciężony zajączek Edzio" to jedna z tych książek, które Mały sam wygrzebał sobie na bibliotecznych półkach. Okazała się całkiem przyjemną opowiastką o mieszkańcach Doliny Jałowca.
Lis Wierszopis, Sroka Jednooka, Żmija Szyssyczewska, Kruk Karol Wielki to tylko niektóre z przezabawnych zwierzątek. Jest także dobry wilk Jarosław i budzący grozę wilk Olbrzympała. A w pobliżu mieszka także przyjaźnie nastawiony gajowy ze swym psem Cezarem.
Miło czytało nam się tę wesołą książeczkę, ale przez cały czas po głowie chodziło mi pytanie: kim jest jej autor? Nazwisko znajome, ale kojarzyłam je tylko ze znanym aktorem teatralnym i filmowym. Z pomocą przyszła mi Wikipedia. No tak, jak mogłam zapomnieć, że Andrzej Grabowski to uwielbiany kiedyś przez mnie Pan Tik Tak. Pomysłodawca Zająca Poziomki, Kulfona i żaby Moniki, autor Ciuchci, Budzika, Profesora Ciekawskiego. Żałuję, że moje dzieciaki nie kojarzą już tych programów. Kiedyś gromadziły przed telewizorami tłumy młodych odbiorców, uczyły, bawiąc jednocześnie. I na długo zapadły w pamięć naszemu pokoleniu.
Dobrze chociaż, że po odejściu z telewizji pan Andrzej zajął się pisaniem książek. Będziemy szukać w bibliotece jego kolejnych pozycji.
Książkę "Niezwyciężony zajączek Edzio" zgłaszam do wyzwań: WyPożyczone oraz Dziecięce poczytania Bonusowe
Lis Wierszopis, Sroka Jednooka, Żmija Szyssyczewska, Kruk Karol Wielki to tylko niektóre z przezabawnych zwierzątek. Jest także dobry wilk Jarosław i budzący grozę wilk Olbrzympała. A w pobliżu mieszka także przyjaźnie nastawiony gajowy ze swym psem Cezarem.
Miło czytało nam się tę wesołą książeczkę, ale przez cały czas po głowie chodziło mi pytanie: kim jest jej autor? Nazwisko znajome, ale kojarzyłam je tylko ze znanym aktorem teatralnym i filmowym. Z pomocą przyszła mi Wikipedia. No tak, jak mogłam zapomnieć, że Andrzej Grabowski to uwielbiany kiedyś przez mnie Pan Tik Tak. Pomysłodawca Zająca Poziomki, Kulfona i żaby Moniki, autor Ciuchci, Budzika, Profesora Ciekawskiego. Żałuję, że moje dzieciaki nie kojarzą już tych programów. Kiedyś gromadziły przed telewizorami tłumy młodych odbiorców, uczyły, bawiąc jednocześnie. I na długo zapadły w pamięć naszemu pokoleniu.
Dobrze chociaż, że po odejściu z telewizji pan Andrzej zajął się pisaniem książek. Będziemy szukać w bibliotece jego kolejnych pozycji.
Książkę "Niezwyciężony zajączek Edzio" zgłaszam do wyzwań: WyPożyczone oraz Dziecięce poczytania Bonusowe
Dziennik Helgi
Był taki czas w moim życiu, gdy zaczytywałam się literaturą obozową. Czytałam, przeżywałam i nie mogłam zrozumieć dlaczego "ludzie ludziom zgotowali taki los". W pewnym momencie nastąpił przesyt, nie mogłam nawet patrzeć na książki o holokauście. Na świat przyszły moje dzieci, a ja chciałam, żeby nasz świat, który wspólnie budujemy był jak najszczęśliwszy, wolny od trosk i kłopotów.
Ale dzieci zaczęły dorastać, Młody zaczął już poznawać historię we wszystkich jej aspektach. Musiałam przestać bać się koszmarów nocnych i zacząć odpowiadać na wiele pytań.
Powoli zaczęłam wracać do odrzuconej literatury. Najpierw była Jodi Picoult i "To co zostało". Przeczytałam jednym tchem. Później kilka pozycji odrzuciłam. A niedawno znajoma pożyczyła mi "Dziennik Helgi". Jest to świadectwo kilkunastoletniej dziewczynki o życiu w obozach koncentracyjnych.
Helga Weissowa urodziła się w 1938r. w żydowskiej rodzinie, ale miała to szczęście, że mieszkała w Czechach, nie w Polsce. Sytuacja czeskich Żydów na początku wojny była o wiele lepsza niż w naszym kraju. Owszem przed Żydami zamykają się szkoły, urzędy, zakłady pracy, a nawet place zabaw, musza też chodzić z Gwiazdą Dawida na rękawie, ale nikt nie słyszy tam jeszcze o Oświęcimiu, o gettach. Rodzina Helgi z niepokojem czeka na decyzję o transporcie do Terezina. Mają czas, aby spakować swój dobytek, naszykować zapasy żywności, a gdy w końcu nadchodzi czas wywózki nie ma mowy o bydlęcych wagonach.
Terezin okazuje się być twierdzą, więźniowie śpią w koszarach, na piętrowych pryczach, osobno kobiety, osobno mężczyźni. Nie ma tu pasiaków, ogolonych głów. Choć racje żywnościowe są bardzo małe, nie dochodzi tu do śmierci głodowych. Ze względu na kontrole Czerwonego Krzyża obóz w Terezinie funkcjonuje modelowe getto, które świat postrzega jako miejsce, w którym Żydzi żyją sobie spokojnie otoczeni opieką III Rzeszy.
Po ponad trzech latach pobytu w Terezinie Helga z mamą zostają przewiezione do Oświęcimia. W swym dzienniku pisze wtedy słowa, które wciąż były w moich myślach. "A my narzekałyśmy na Terezin. Przecież to był prawdziwy raj w porównaniu z tym, co widzę tutaj".
Helga przeżyła wojnę, choć ostatnie dni przed wyzwoleniem były dla niej tułaczką po różnych obozach. Doświadczyła głodu, skrajnego wyziębienia i wyczerpania, ale udało jej się wrócić do Pragi. Jej dziennik przetrwał zamurowany w ścianie przez wuja. Po wojnie dziewczyna uzupełniła go o wspomnienia związane z Oświęcimiem i innymi obozami.
Dziś jest Helga Weissowa jest znaną malarką, a jaj dziennik pisany ołówkiem i własnoręcznie ilustrowany kolejnym świadectwem dziejów, które nie powinny się wydarzyć.
Książkę zgłaszam do wyzwań: WyPożyczone oraz Dziecięce poczytania Bonusowe
Ale dzieci zaczęły dorastać, Młody zaczął już poznawać historię we wszystkich jej aspektach. Musiałam przestać bać się koszmarów nocnych i zacząć odpowiadać na wiele pytań.
Powoli zaczęłam wracać do odrzuconej literatury. Najpierw była Jodi Picoult i "To co zostało". Przeczytałam jednym tchem. Później kilka pozycji odrzuciłam. A niedawno znajoma pożyczyła mi "Dziennik Helgi". Jest to świadectwo kilkunastoletniej dziewczynki o życiu w obozach koncentracyjnych.
Helga Weissowa urodziła się w 1938r. w żydowskiej rodzinie, ale miała to szczęście, że mieszkała w Czechach, nie w Polsce. Sytuacja czeskich Żydów na początku wojny była o wiele lepsza niż w naszym kraju. Owszem przed Żydami zamykają się szkoły, urzędy, zakłady pracy, a nawet place zabaw, musza też chodzić z Gwiazdą Dawida na rękawie, ale nikt nie słyszy tam jeszcze o Oświęcimiu, o gettach. Rodzina Helgi z niepokojem czeka na decyzję o transporcie do Terezina. Mają czas, aby spakować swój dobytek, naszykować zapasy żywności, a gdy w końcu nadchodzi czas wywózki nie ma mowy o bydlęcych wagonach.
Terezin okazuje się być twierdzą, więźniowie śpią w koszarach, na piętrowych pryczach, osobno kobiety, osobno mężczyźni. Nie ma tu pasiaków, ogolonych głów. Choć racje żywnościowe są bardzo małe, nie dochodzi tu do śmierci głodowych. Ze względu na kontrole Czerwonego Krzyża obóz w Terezinie funkcjonuje modelowe getto, które świat postrzega jako miejsce, w którym Żydzi żyją sobie spokojnie otoczeni opieką III Rzeszy.
Po ponad trzech latach pobytu w Terezinie Helga z mamą zostają przewiezione do Oświęcimia. W swym dzienniku pisze wtedy słowa, które wciąż były w moich myślach. "A my narzekałyśmy na Terezin. Przecież to był prawdziwy raj w porównaniu z tym, co widzę tutaj".
Helga przeżyła wojnę, choć ostatnie dni przed wyzwoleniem były dla niej tułaczką po różnych obozach. Doświadczyła głodu, skrajnego wyziębienia i wyczerpania, ale udało jej się wrócić do Pragi. Jej dziennik przetrwał zamurowany w ścianie przez wuja. Po wojnie dziewczyna uzupełniła go o wspomnienia związane z Oświęcimiem i innymi obozami.
Dziś jest Helga Weissowa jest znaną malarką, a jaj dziennik pisany ołówkiem i własnoręcznie ilustrowany kolejnym świadectwem dziejów, które nie powinny się wydarzyć.
Książkę zgłaszam do wyzwań: WyPożyczone oraz Dziecięce poczytania Bonusowe
piątek, 12 stycznia 2018
Nudzimisie
Nudzimisie to fantastyczne stworki, które pojawiają się w życiu dzieci, wtedy, gdy te przywołają je głośnym "nuuudzi miii sięęęę". Na co dzień żyją sobie w bajkowej krainie Nudzimisiów. Mieszkają w domkach, które wyrastają ze specjalnych sadzonek hodowanych przez ogrodnika Bartka. Kiedy są głodne udają się w kierunku wymyślacza śniadań lub talerzowców - roślin, na których w porze obiadowej dojrzewają pyszne dnia obiadowe. Kiedy chcą się napić korzystają ze źródełek lemoniadowych przepływających przez ich osadę lub z mlecznej fontanny, która stoi w centrum Nudzimisiowa. Odpoczywają w cieniu lizakowca - wielkiego drzewa, którego owocami są lizaki różnych kształtów i smaków. Wolny czas mija im na zabawie. Lubią kręcić się na drzewach karuzelowych, grać w piłkę samograjkę lub łapać skaczące jagody. W ich towarzystwie dzieci nigdy się nie nudzą.
Nic dziwnego, że Mały lubi słuchać nudzimisiowych historii. Jakiś czas temu udało nam się wypożyczyć i przeczytać trzy książeczki autorstwa Rafała Klimczaka: "Nudzimisie",w której na środku pokoju nudzącego się Szymka pojawia się Hubek, "Nudzimiesie i przyjaciele" - tu Nudzimisie rozprawiły się z groźnym potworem Łoskotem, który okazał się fantastycznym przyjacielem oraz "Nudzimisie i przedszkolaki", w której te sympatyczne stworki odwiedzają przedszkole Szymka.
Więcej książek nie udało nam się dostać. Ale nie dawno do biblioteki dotarła jeszcze jedna pozycja "Baśnie z krainy Nudzimisiów".
Książka ta składa się z 4 rozdziałów. Każdy z nich oprócz opowieści o tym co porabiają Nudzimisie zawiera także bajkę opowiadana przez jednego z bohaterów. A bajkach - królewna, smok, no i morał.
Mały, mimo, że z reguły nie przepada za bajkami, tych słuchał z uwagą i nawet mu się podobały.
Jeśli w bibliotece pojawią się jeszcze jakieś nudzimisiowe książki na pewno wypożyczymy.
Książki zgłąszam do wyzwań: WyPożyczone oraz Dziecięce poczytania Bonusowe
Nic dziwnego, że Mały lubi słuchać nudzimisiowych historii. Jakiś czas temu udało nam się wypożyczyć i przeczytać trzy książeczki autorstwa Rafała Klimczaka: "Nudzimisie",w której na środku pokoju nudzącego się Szymka pojawia się Hubek, "Nudzimiesie i przyjaciele" - tu Nudzimisie rozprawiły się z groźnym potworem Łoskotem, który okazał się fantastycznym przyjacielem oraz "Nudzimisie i przedszkolaki", w której te sympatyczne stworki odwiedzają przedszkole Szymka.
Więcej książek nie udało nam się dostać. Ale nie dawno do biblioteki dotarła jeszcze jedna pozycja "Baśnie z krainy Nudzimisiów".
Mały, mimo, że z reguły nie przepada za bajkami, tych słuchał z uwagą i nawet mu się podobały.
Jeśli w bibliotece pojawią się jeszcze jakieś nudzimisiowe książki na pewno wypożyczymy.
Książki zgłąszam do wyzwań: WyPożyczone oraz Dziecięce poczytania Bonusowe
Nowy Rok - nowe wyzwania
Trochę już późno na pisanie takich podsumowań, ale pierwsze dni stycznia miałam wypełnione tworzeniem Dzienniczka Wypraw Rodzinnych na konkurs Rodzinka PTTK i na pisanie bloga zabrakło już czasu.
W sylwestrową noc wspólnie stwierdziliśmy, że miniony rok był dla naszej rodziny bardzo udany. Chłopcy nie chorowali zbyt wiele, udało nam się spłacić kredyt zaciągnięty na nasz dom, pojechaliśmy na pierwsze zagraniczne wakacje i pierwszy raz lecieliśmy samolotem. Życzylibyśmy sobie aby i ten rozpoczęty rok był podobny: z jednej strony spokojny, z drugiej obfitujący w nowe wrażenia i przeżycia.
A jaki był tan rok na tym blogu? Przede wszystkim pojawiło się więcej postów niż w latach ubiegłych A to za sprawą wyzwań czytelniczych do których się zgłosiłam. Nie chce mi się liczyć ilości przeczytanych książek, bo daleko mi do czytelniczego wyścigu (poza tym nie opisywałam wszystkich przeczytanych książek), ale miło było wygrać wyzwanie Powrót do dzieciństwa oraz być na czele stawki w połowie roku w wyzwaniu WyPożyczone . Wzięłam też udział w projekcie blogowym zorganizowanym przez Bubę z Bajdocji Matematyka na Święta.
W tym roku początkowo chciałam wycofać się z wyzwań czytelniczych. Czytanie to dla mnie sama radość i przyjemność, ale pisanie o książkach zabiera mi strasznie dużo czasu. Jednak po kilku dniach zastanowienia doszłam do wniosku, że tak się już wciągnęłam w pisanie, że będzie mi tego brakować. Zostaję więc w wyzwaniu WyPożyczone oraz dołączam do wyzwania Dziecięce poczytania Bonusowe. Będę też kontynuować wyzwanie Zatytułuj się.
Chciałabym też znaleźć więcej czasu aby opisywać tu wszystkie nasze wyprawy, gry, w które uwielbiamy grać i zabawy, bardzo często inspirowane innymi blogami.Od dawna w mojej głowie siedzi też wpis o naszej walce z alergią Młodego.
No cóż muszę się bardziej zmotywować do pisania. Ale cóż zrobić, gdy blog bardzo często przegrywa z dobrą książką :)
W sylwestrową noc wspólnie stwierdziliśmy, że miniony rok był dla naszej rodziny bardzo udany. Chłopcy nie chorowali zbyt wiele, udało nam się spłacić kredyt zaciągnięty na nasz dom, pojechaliśmy na pierwsze zagraniczne wakacje i pierwszy raz lecieliśmy samolotem. Życzylibyśmy sobie aby i ten rozpoczęty rok był podobny: z jednej strony spokojny, z drugiej obfitujący w nowe wrażenia i przeżycia.
A jaki był tan rok na tym blogu? Przede wszystkim pojawiło się więcej postów niż w latach ubiegłych A to za sprawą wyzwań czytelniczych do których się zgłosiłam. Nie chce mi się liczyć ilości przeczytanych książek, bo daleko mi do czytelniczego wyścigu (poza tym nie opisywałam wszystkich przeczytanych książek), ale miło było wygrać wyzwanie Powrót do dzieciństwa oraz być na czele stawki w połowie roku w wyzwaniu WyPożyczone . Wzięłam też udział w projekcie blogowym zorganizowanym przez Bubę z Bajdocji Matematyka na Święta.
W tym roku początkowo chciałam wycofać się z wyzwań czytelniczych. Czytanie to dla mnie sama radość i przyjemność, ale pisanie o książkach zabiera mi strasznie dużo czasu. Jednak po kilku dniach zastanowienia doszłam do wniosku, że tak się już wciągnęłam w pisanie, że będzie mi tego brakować. Zostaję więc w wyzwaniu WyPożyczone oraz dołączam do wyzwania Dziecięce poczytania Bonusowe. Będę też kontynuować wyzwanie Zatytułuj się.
Chciałabym też znaleźć więcej czasu aby opisywać tu wszystkie nasze wyprawy, gry, w które uwielbiamy grać i zabawy, bardzo często inspirowane innymi blogami.Od dawna w mojej głowie siedzi też wpis o naszej walce z alergią Młodego.
No cóż muszę się bardziej zmotywować do pisania. Ale cóż zrobić, gdy blog bardzo często przegrywa z dobrą książką :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)