poniedziałek, 6 marca 2017

"Lawendowy pył" i "Zapach rozmarynu"

Te dwie pozycje czytałam już kilka lat temu, ale z chęcią do nich wróciłam i pewnie powrócę jeszcze nie raz.
Trzy autorki: Dorota Marcinkowska, Ewa Marcinkowska-Schmidt oraz Klaudyna Schmidt to babcia, matka i córka, które spisują pasjonujące dzieje swojej rodziny.




Pierwszy tom sagi "Lawendowy pył" rozpoczyna się historią Anny, która  w latach 60-tych ubiegłego wieku, ku niezadowoleniu najbliższych porzuca naukę i zakłada swoją rodzinę. Jej życie w PRL-u nie należy to najłatwiejszych, ale kobieta nieźle sobie radzi w tej trudnej rzeczywistości. Mimo niewielkiej pomocy ze strony męża kończy studia, dostaje dobrą pracę i wychowuje córkę Małgosię.
Anka ma się na kim wzorować. Kobiety w jej rodzinie zawsze były twarde i niezłomne. Jej babcia i matka urodziły się na Wileńszczyźnie. Przez całą wojnę musiały się ukrywać, a tuż po jej zakończeniu, pod zmienionymi nazwiskami udało im się wyjechać transportem do Polski i osiąść w zrujnowanym przez działania wojenne Człuchowie. Tam same od początku musiały budować swój byt czekając na powrót z zesłania swych mężów.
Historia Marii i Heleny to środkowa część książki, natomiast jej zakończenie poświęcone jest Małgosi, córce Anny. Dziewczyna dorasta już w wolnej Polsce. Może swobodnie podróżować, poznawać świat. Jej życie jest znacznie łatwiejsze niż życie matki i babci.

Drugi tom sagi "Zapach rozmarynu" to dzieje tej części rodziny, której  nie udało się opuścić kresów i po wojnie muszą nauczyć się żyć w nowej, radzieckiej rzeczywistości. Nie są to historie szczęśliwe, bowiem życie Polaków "po tamtej stronie granicy" było bardzo trudne.

Czytając te książki sporo myślałam o losach mojej rodziny.
Moja mama też urodziła się na kresach. Przyjechała do Polski ostatnim transportem, mając zaledwie rok. Dziadkowie długo zwlekali z przeprowadzką. Nie chcieli opuścić swoich rodziców, którzy nie wyobrażali sobie życia poza swą rodzinną wioską. Rodzice dziadka zostali tam do końca. Znam tylko ich imiona. Przed wojną byli prawdopodobnie bogatą rodziną, mogli się poszczycić dokumentem nadania herbu szlacheckiego i drzewem genealogicznym sięgającym czasów dynastii Jagiellonów (te dokumenty przetrwały wojenne zawieruchy i  są teraz w posiadaniu mojego wujka). Prababcia Anna była nauczycielką w miejscowej szkole, bardzo szanowaną przez sąsiadów.
Mamę babci udało się namówić na podróż do Polski. Prababcia Lina (tak nazwałam ja gdy byłam mała) dożyła tu spokojnej starości. Zmarła gdy miałam 5 lat i prawie do końca swego życia stała w kolejkach po banany dla prawnuczek.
Babcia z dziadkiem umarli krótko po niej. Byłam jeszcze dzieckiem, nie rozumiałam zawiłej historii swojej rodziny, nie zdążyłam ich o nic zapytać.
Mama nie ma prawa pamiętać życia na kresach. Niewiele przekazali jej też rodzice.A ja staram się jak mogę, by przynajmniej jakaś część rodzinnych historii, tych najstarszych ale i tych nowszych zachowały się w pamięci moich synów.

Książki "Lawendowy pył" i "Zapach rozmarynu" biorą udział w wyzwaniach: Czytam, ile chcęWyPożyczone,  Wyzwanie czytelnicze 2017




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz