No i czytam.
Na pierwszy ogień poszło "Jak Wojtek został strażakiem".
Akurat czytanie tej książki zbiegło się z niezwykle udaną wycieczką Małego do remizy strażackiej. Dlatego też oczekiwania co do tej książeczki były ogromne. A tuż po przeczytaniu - wielkie rozczarowanie. Po pierwsze dlaczego takie krótkie. Po drugie - to jest wierszyk a nie opowiadanie, a Mały nie lubi dłuższych rymowanek. A tak w ogóle, to on spodziewał się jakiś spektakularnych akcji pożarniczych, bogatych ilustracji wozów strażackich - a tu jedna historyjka o tym jak Wojtek wyniósł małego Henia z płonącego domu i wezwał pomoc.
Mały nie poleca.
"Szewczyk Dratewka" to już inna historia.
Chociaż rzadko czytamy o czarach, czarodziejach i czarownicach ta wyjątkowo się spodobała. Pewnie dlatego, że tytułowy Szewczyk niósł pomoc wszystkim napotkanym zwierzątkom, a mój młodszy syn to taki "zwierzomaniak". A może dlatego, że ta czarownica wcale nie była taka straszna, jak o niej mówiono. Już same jej teksty rozśmieszały Małego zamiast zatrważać:
Jak nie zgadniesz
do poranku,
to ci panku.
urwę głowę,
i gotowe!
W tym przypadku nie ważny był brak kolorowych ilustracji, ani nieco archaiczny język. Historia dzielnego szewczyka, który z pomocą zwierzątek uwolnił pannę z wieży z rąk czarownicy bardzo Małemu spasowała.
Tak mnie zastanowiło, od kiedy "Wojtek... strażakiem" jest lekturą szkolną....
OdpowiedzUsuńKiedyś był na pewno w pierwszej lub drugiej klasie, teraz nie wiem. Starszy syn w klasach młodszych nie przerabiał żadnych lektur.
UsuńMam wrażenie, że koledzy córki z klasy przerabiali to (5 lat temu?).
Usuń