Z tym moim blogowaniem to jest tak, że nowe posty powstają tylko wtedy, gdy chłopcy chorują i nie idę do pracy.Na szczęście są dość odporni, ale dzięki temu fajne wydarzenia z naszego życia opisuję z dużym opóźnieniem.
Do Sandomierza wybraliśmy sie już prawie miesiąc temu, w długi listopadowy weekend. Była to bardzo spontaniczna wycieczka, bez żadnych planów, zaklepanych noclegów itp.
Wyjechaliśmy "skoro świt" czyli gdzieś ok.11, a wiec do celu dojechaliśmy już po zmierzchu. Po drodze zupełnie przez przypadek zwiedziliśmy niesamowite miasto Szydłów, miasto schowane za murami obronnymi zachowanymi jeszcze z czasów średniowiecza.
.
Sandomierz również nas nie rozczarował. Zwiedzanie rozpoczęliśmy z samego rana od mszy w katedrze. Młody strasznie chciał zobaczyć tych szczęśliwców co służą przy katedralnym ołtarzu, a tu niespodzianka - brak ministrantów. Po mszy szybciutko udaliśmy się na zamek. Muszę przyznać, że coraz więcej muzeów staje się przyjazna dla dzieci. Małego szczególnie zainteresowała wystawa drewnianych zabawek, które mógł wypróbować. Zobaczyliśmy też wystawę współczesnego malarstwa, gdzie bawiliśmy się w zgadywanie: co autor miał na myśli.
Po wyjściu z zamku zaklepaliśmy sobie bilety do sandomierskich podziemi i popędziliśmy do Bramy Opatowskiej, skąd podziwialiśmy takie oto widoki:
Podziemia to droga przez mękę dla Młodego. Nie wiedzieliśmy, że ma on taką fobię. Nie potrafił określić źródła swoich lęków, ale całą trasę szedł uczepiony mojej ręki i marudził jak skazaniec. Na koniec zapytał panią przewodnik po co właściwie zbudowano te lochy i komu są one potrzebne. Dużo bardziej podobało mu się w zbrojowni. W tym niesamowitym miejscu chłopcy z tata na cele mogli po przymierzać wszystkie dostępne zbroje, tarcze, pobawić się dzidami, łukami i inną dostępna bronią. a mama tylko robiła zdjęcia.
cdn
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz