wtorek, 16 października 2018

Do szkoły czas

Minął już miesiąc odkąd Mały zasilił szeregi uczniów naszej wiejskiej szkoły. Cztery lata w cudownym, ale prywatnym przedszkolu minęły zdecydowanie zbyt szybko.
Zapisanie Małego do szkoły na wsi okazało się wcale nie takie oczywiste. Argumentów zarówno za jaki przeciw było bardzo wiele. Przede wszystkim chcieliśmy, żeby synek miał możliwość integrowania się z dziećmi, które mieszkają blisko nas. Wiadomo, za jakiś czas, będzie już samodzielny, będzie chciał się spotykać z kolegami po lekcjach, będzie się z nimi umawiał na rower, na piłkę.
Z drugiej strony godziny pracy miejscowej podstawówki ni jak się mają do naszych godzin pracy. Świetlica jest czynna tylko od godz. 8.00 do godz. 15.00, a przecież o ósmej oboje z mężem musimy być już w pracy. Nie chcieliśmy zatrudniać kolejnej opiekunki dowożącej Małego do szkoły, dlatego rozważaliśmy zapisanie go do szkoły w mieście gdzie pracujemy, albo do szkoły muzycznej, która jest bardzo blisko biurowca męża. Miałoby to na pewno duży wpływ na jego rozwój - duże szkoły maja większą ofertę zajęć pozalekcyjnych, częściej organizowane są wyjścia do teatru, na koncerty, lepiej przygotowują do rozmaitych konkursów.
Decyzja była trudna, ale stwierdziliśmy, że nie będziemy skazywać Małego na codzienne dojazdy pociągiem i 1 września wraz ze starszym bratem pomaszerował do swej rejonowej placówki. Ja zaczęłam pracować na niepełny etat i na razie daję radę zaprowadzić go na lekcje, zdążyć do swojej pracy, a potem za pięć trzecia odebrać go ze świetlicy.

Początki w nowej rzeczywistości nie należały do łatwych. Mały trafił do klasy, gdzie wszystkie dzieci znały się z przedszkola i nie potrafił się w niej odnaleźć. Każdą przerwę spędzał w towarzystwie ośmioklasistów, a w świetlicy siedział smutnie sam przy stoliku. Lody zostały przełamane dzięki piłce nożnej. Kiedy pani świetliczanka zaczęła zabierać dzieci na boisko, Mały otworzył się towarzysko i szybko zyskał kolegów w klasie trzeciej, czwartej, a nawet piątej. Znalezienie przyjaciela w swojej klasie było tylko kwestią czasu.

Dziś synek chodzi do szkoły z uśmiechem, dużo nam opowiada o swoich o swoich szkolnych przygodach, a zabawy w świetlicy tak mu się podobają, że nie raz nie chce iść do domu. Dużo mniejszym zainteresowaniem cieszą się prace domowe, ale to już inna historia.

Podczas wakacji starałam się jakoś przygotować Małego do tego co go czeka w szkolnej rzeczywistości i wypożyczyłam z biblioteki kilka książek o pierwszoklasistach.
Na początek dwie pozycje, które pamiętam jeszcze z czasów swojego dzieciństwa. Muszę przyznać, że nawet pani bibliotekarka miała problem ze znalezieniem ich na półkach.
Pierwsza z nich to "Jacek, Wacek i Pankracek" Miry Jaworczakowej,


druga to "Przygody Scyzoryka" Hanny Ożogowskiej.


Mimo, że obie książki mają już swoje lata, wydaje mi się, że nic nie straciły na aktualności. Opisują szkolne perypetie pierwszaków, a ich autorki zwracają szczególna uwagę na ponadczasowe wartości takie jak: przyjaźń, prawdomówność czy pracowitość. Bardzo się cieszyłam, gdy podczas czytania o mało przyjemnych sytuacjach np. gdy dzieci wyśmiewały się wzajemnie, albo gdy ktoś nie chciał koledze pożyczyć zabawki Mały mówił z powagą: Ja bym tak nie zrobił.

Potem przyszła kolej na znanego nam od dawna Mikołajka i jego szkolne przygody.


Mały od razu zaznaczył, że w szkole nie ma zamiaru być pupilkiem pani. Trochę przestraszył się kar nakładanych na niesfornych uczniów, ale wytłumaczyliśmy mu, że Mikołajek jest Francuzem, a poza tym chodził do szkoły dobrych parę lat temu. Dziś polska szkoła wygląda już zupełnie inaczej.

Na koniec wakacji zostawiliśmy sobie książeczkę, która już dość dawno znalazła się w naszym domu.
"Asy z naszej klasy" Patrycji Zarawskiej



Młody przeczytał ją kiedyś samodzielnie, ja dopiero teraz miałam okazję. To zabawna historia o trzech pierwszakach: Julku, Maćku i Kubie. Chłopcy znają się już z przedszkola i robią wszystko by być w jednej klasie, a nawet usiąść w jednej ławce. Przez cały rok są nierozłączni, a wszelkie problemy rozwiązują w myśl zasady trzech muszkieterów: Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego.
Książeczka bardzo się Małemu podobała, jednak uznałam,że więcej do niej nie wrócimy i powędrowała na wymianę książkową.

Wszystkie nasze "szkolne" książki zgłaszam do wyzwań Dziecięce poczytania Bonusowe oraz WyPożyczone.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz