sobota, 16 marca 2019

Regionalne klimaty w Trójce e-pik

Przyszedł czas na trzecia książkę z wyzwania Sardegny.


Tym razem trzeba było wybrać książkę z motywem okolicy, w której mieszkamy. No i tu miałam pewien problem. No bo ja to tak jedną nogą na Jurze - gdzie mieszkam, a druga nogą na Górnym Śląsku. W końcu uznałam, że lektury muszą być dwie ;)

Z wyborem książki o Jurze nie miałam problemu. Już jakiś czas temu zaopatrzyliśmy się w "Jurajskie legendy i historie" Jerzego Pleśniaka. Długo leżała na półce zapomniana. Zawiera aż 28 legend o jurajskich zamkach, klasztorach, Pustyni Błędowskiej a nawet o Krakowie. Część z opisywanych miejsc już odwiedziliśmy, inne wpisaliśmy na listę najbliższych wycieczek. Część legend pewnie szybko zapomnimy, inne będziemy pamiętać dłużej. Ale książkę polecamy każdemu kto ma ochotę poznać bliżej Jurę.



Znacznie dłużej myślałam nad książką o Górnym Śląsku. Jakoś rzadna nie przychodziła mi do głowy. Mama polecała mi książkę Janoscha "Cholonek czyli dobry pan bóg z gliny", ale jakoś mnie nie przekonała. Po pomoc udałam się do biblioteki. I tam spośród kilku propozycji wybrałam tę najgrubszą :)



"Czarny ogród" Małgorzaty Szejnert to książka historyczna, która nie jest łatwa w odbiorze. Opowiada historię powstania dwóch katowickich dzielnic Giszowca i Nikiszowca. Pomimo, że wychowywałam się tuż tuż obok, w Szopienicach, słabo znam te tereny. Ale pamiętam, że czasem tam bywałam, to z babcią, to z mamą. Dziś te dzielnice wyglądają zupełnie inaczej niż przed wojną. Nie ma już balkana, czyli kolejki wąskotorowej, którą pamięta jeszcze mój tata, wciąż stoi kościół Św. Anny i charakterystyczne familoki. Co ciekawe autorka tej książki nie pochodzi z Górnego Śląska, nic ją nie łączy z naszym regionem. Jednak Giszowiec tak ją zafascynował, że przy współpracy wielu ludzi spod jej pióra wyszła magiczna wręcz opowieść o śląskich rodach, o powstaniach i plebiscycie, o mieście - ogrodzie.

Będąc w klimacie tej niezwykłej książki wybraliśmy się z chłopakami do Muzeum Historii Katowic.
Zabraliśmy ze sobą dziadków - w końcu dziadek jest rodowitym katowiczaninem, urodzonym w Szopienicach i nie jedno mógłby nam powiedzieć o historii tego miasta.



Zwiedziliśmy dwie wystawy stałe. Pierwsza z nich - "Wnętrza mieszczańskie" bardzo się wszystkim podobała. Obejrzeliśmy dwa modelowe mieszkania mieszczańskie z przełomu XIX i XX wieku, pokazane tak, jakby ich właściciele tylko na chwilę wyszli z domu.


Pokój dziecięcy najmniej interesował chłopców. Woleli podziwiać piękne meble, stare fotografie, a Małego najbardziej urzekło pianino.


Opowieść o lalce siedzącej na łóżku mojej prababci słyszałam nie raz od mojego taty. Idealnie zasłana pościel wygładzana była za pomocą kija od miotły. Na łóżku lalka - mały Henio mógł na nią tylko popatrzeć. Ciotki nie pozwoliły mu jej nawet dotknąć. Jak widać takie ozdoby były w wiel śląskich domach.



Druga wystawa jaką zwiedziliśmy nosi tytuł "Z dziejów Katowic".  To wystawa interaktywna, dlatego Mały, który niewiele jeszcze tu rozumiał mógł się dość dobrze bawić. Dowiedział się jak dawniej pracowano w kuźnicy, zaglądał do różnych tajnych skrytek czyli szufladek, oglądał stare filmy dokumentalne i słuchał przez słuchawki archiwalnych nagrań.  Młody miał tu niezła lekcję historii. Dla moich rodziców była to swoista wyprawa w przeszłość. Oni lepiej niż ja pamiętają jak dawniej wyglądały Katowice, jak bardzo zmieniło się to miasto. Ja zaś byłam w tym muzeum już drugi raz i teraz, będąc wciąż po wrażeniem przeczytanej książki, szukałam wszelkich informacji o Giszowcu i Nikiszu.



To była nasza pierwsza wycieczka w tym roku - w dodatku po trochu zainspirowana książką, którą przeczytałam w ramach wyzwań Trójka e-pik, oraz do WyPożyczone.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz