Sterował oczywiście Młody, w końcu jest przeszkolony.
Takie widoczki podziwialiśmy po drodze. Niestety żadne ze zdjęć nie uchwyciło leszczy pływających jak delfiny, nurkujących kaczek i polującej rybitwy.
Do brzegu dobiliśmy w sama porę, by zdążyć schować się przed deszczem. Na szczęście nie padało długo i mogliśmy wybrać się do lasu.
Takie wrzosowisko chciałabym w swoim ogrodzie.
Leśne jeżyny są dużo smaczniejsze od tych rosnących przy drodze.
Uczyliśmy Małego odróżniać grzyby jadalne od trujących. Niestety zapomniałam zrobić zdjęcie tym, które trafiły do naszego wiaderka - suszą się już na sznurku.
Po harcerskim obiedzie (pomidorówka i schab z ziemniakami - pyszne) po raz drugi ruszyliśmy do lasu. Tym razem Mały zabrał rowerek i uprawiał kolarstwo przełajowe.
A na koniec mogliśmy zobaczyć Jungi w akcji. Dzieciaki pływają na jachtach Optymistach.
Za każdym razem wypływają z przystani i okrążają wyspę z latarnią morską. Byliśmy dumni z naszego syna. Siedzieliśmy na brzegu tak długo, aż nas komendant obozu pogonił.
My wróciliśmy do domu, a Młody do soboty będzie szlifował swe żeglarskie umiejętności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz